- Dzień dobry, śpiąca królewno. -
powiedział. - Już miałem cię budzić.
- Hej – powiedziałem siadając.
Dopiero dotarło do mnie, że spałem w
obcym domu, w obcym łóżku z praktycznie obcym chłopakiem. Na jego
twarzy malowało się przygnębienie, a oczy wciąż nosiły ślady
długotrwałego płaczu.
- Ja... - zaczął, odwracając się do
mnie. - Przepraszam za wczoraj. Poniosło mnie. - Mówiąc to nie
patrzył mi w oczy. Jego głos był cichy i niepewny.
- To nic. - rozejrzałem się po
pomieszczeniu.
Dopiero teraz mogłem się mu uważnie
przyjrzeć. Siedziałem na dużym łóżku, zasłanym błękitną
pościelą. Ściany także były białe. Znajdowało się na nich
mnóstwo plakatów z zespołami takimi jak „Iron Maiden” czy
„Misfits”. Podłoga była wyłożona czarnym dywanem. Meble były
niebieskie bądź granatowe. Po mojej prawej znajdowało się wyjście
na balkon. Po przeciwnej stronie stało biurko z bordowym laptopem.
- To się nie powinno wydarzyć... -
szepnął Gerard. Mówił tak cicho, że jego głos można by pomylić
z szumem liści.
- Nie musisz się tym przejmować. -
odpowiedziałem , uśmiechając się.
Chciałem dodać, że to było
przyjemne, jednak nie odważyłem się na to. Wstałem z łóżka,
ponieważ nagle zacząłem czuć się na nim niezręcznie. Nie byłem
pewien co w takiej sytuacji powinienem zrobić. W domu z pewnością
czekał na mnie zdenerwowany Jack i matka. Nie chciałem do nich
wracać, a także zostawiać teraz Gerarda samego.
- Chodź, zrobię nam jakiś śniadanie,
bo pewnie jesteś głodny. - powiedział, po chwili.
Wyszedł z pokoju, a ja poszedłem za
nim. Dom był duży i bogato urządzony. Na ścianach wisiały różne
obrazy, a półki zdobiły różne ozdoby i pamiątki. Zeszliśmy po
chodach na dół do przestronnej kuchni. Wnętrze było urządzone
minimalistycznie. Pomieszczenie musiało służyć także za
jadalnie ponieważ na środku stał dość długi stół, przy którym
ustawione były krzesła. Gerard podszedł do szafek wiszących pod
sufitem. Z jednej nich wyciągnął dwie szklanki.
- Kawy? - spytał, odwracając się
lekko.
- Tak, dzięki. - odpowiedziałem,
postępując kilka kroków do przodu.
- Usiądź – powiedział, wskazując
ruchem głowy stół na środku.
Zająłem jedno z krzeseł i
obserwowałem jak bez pośpiechu robi tosty i kawę. Gdy skończył
położył talerz i czarny kubek z parującym płynem przede mną i
usiadł, naprzeciwko. Nie wiedziałem co mam powiedzieć więc
mruknąłem tylko, ciche „dzięki”. Po zjedzeniu pysznych tostów
i wypiciu mojego ulubionego napoju, Gerard powiedział że musi pójść
na chwilę na górę. Nie miałem nic przeciwko, więc czerwonowłosy
wdrapał się po schodach poza zasięg mojego wzroku. Nigdzie nie
dostrzegłem zegarka, więc sięgnąłem do kieszeni z zamiarem,
sprawdzenia godziny na telefonie. Gdy włożyłem do niej rękę
natrafiłem na małe pudełko. Wyjąłem je i sprawdziłem czy jest
to co, o czym myślę. W mojej dłoni znajdowało się opakowanie
silnych środków uspokajających, mój koszmar, a jednocześnie moje
wybawienie. Brałem je od jakiś dwóch lat, czyli od czasu gdy w
moim życiu pojawił się Jack. Chwilę rozważałem wzięcie kilku,
jednak jakby na to nie patrzeć był to zły pomysł. Mimo iż
świetnie o tym wiedziałem, dalej trzymałem je w dłoni walcząc z
chęcią zażycia ich. Mało ich nie upuściłem, gdy moich uszu
dobiegł głos gospodarza.
- Co to jest? - spytał schodząc ze
schodów.
Pechowo stałem naprzeciwko nich, więc
ukrywanie pudełka było bezcelowe. Z trudem oparłem się chęci
schowania ich za plecami, jak małe dziecko. Z największym spokojem
na jaki potrafiłem się zdobyć wsunąłem je do kieszeni.
- Moje tabletki na uczulenie. -
powiedziałem, bo była to jedyna rzecz jaką mogłem w tej chwili
wymyślić.
- A na co masz uczulenie? - wypytywał
dalej, podejrzliwie.
- Na... - tu już kompletnie nie
wiedziałem co wstawić.
- Co to jest? - powtórzył,
spoglądając na kieszeń w którym znajdował się powód pytań.
- To naprawdę nic. - skłamałem,
czując się coraz bardziej niezręcznie.
- Mogę zobaczyć? - kontynuował,
wyciągając rękę.
Dzielił nas już od siebie jakiś
metr, a nie była to bezpieczna odległość. Bez jakiekolwiek
zapowiedzi, Gerard sam sięgnął do mojej kieszeni. Obróciłem się
lekko w bok, blokując do niej dostęp. Nie zdążyłem nawet kiwnąć
palcem, a on już trzymał mnie za nadgarstek. Obrócił mnie do
siebie tyłem i wolną ręką sięgnął do moich spodni. Powoli
wyjął z niedużego otworu leki, po czym puścił mnie lekko
odpychając w bok.
- Gerard! - udało mi się wykrztusić,
przez zaciśnięte gardło.
- Skoro to nic, to czemu tak się
bronisz? - spytał, jednak widać było że nie oczekuje odpowiedzi.
Zawiesił wzrok, na białym opakowany i
chwilę wpatrywał się w nie.
- Po co to bierzesz? - powiedział w
końcu – Chyba nie masz ADHD.
- Nie, po prostu...
- Nie można tego brać tak bez powody,
są bardzo silne. Całe opakowanie powaliło by byka. - w jego głosie
wyczułem złość i jednocześnie troskę.
- Wiem, ale one naprawdę są mi
potrzebne. - upierałem się.
- Do czego? - spytał stanowczo.
Na to nurtujące pytanie, nawet sam
sobie nie potrafiłem odpowiedzieć. Do czego były mi potrzebne?
Wiele razy próbowałem sobie to wytłumaczyć, jednak zawsze
kończyło się to klęską. Po prostu musiałem... Bezradnie
spuściłem głowę wiedząc, że dalsze sprzeczanie się z nim nie
ma sensu. Bez słowa skierował się do umywalki.
- Proszę, oddaj mi je. - było to
jedyne zdanie na jakie zdołałem się zdobyć.
Wciąż milcząc, otworzył drzwiczki
szafeczki kuchennej odsłaniając niewielki śmietnik. Bezradnie
wpatrywałem się, jak wyrzuca pudełko do jego wnętrza.
- Przepraszam. - powiedział cicho.
Tępo spoglądałem za szafkę, którą
zamknął. Nic nie byłem wstanie zrobić. Pewna część mnie
wmawiała sobie, że tak jest lepiej, jednak nie potrafiłem wyprzeć
się faktu, że byłem od nich uzależniony. Gerard podszedł z
powrotem do mnie i wciąż licząc położył rękę na moim
ramieniu.
- Zrób coś dla mnie... - zaczął –
Nie bierz tego.
- To nie takie łatwe. - szepnąłem.
Kilka razy próbowałem, przestać
to robić, ale po prosu byłem na to za słaby.
- Chodź obiecaj mi, że spróbujesz.
- nalegał, przysuwając się jeszcze bliżej.
- Dobrze. - powiedziałem, spoglądając
mu w oczy.
W odpowiedzi uśmiechnął się lekko.
Poczułem ogromną chęć objęcia go, podziękowania za wszystko,
jednak nie byłem w stanie. Zaczęliśmy bezsensowną rozmowę,
jakby całe zajście nie miało miejsca. Byłem tak szczęśliwy
jego obecnością, że zupełnie zapomniałem o domu, matce i
Jack'u. Gdy była już piętnasta, czerwonowłosy poruszył temat
przeprowadzki i poczułem się jakby ktoś wylał na mnie wiadro z
zimną wodą. Pół godziny więcej nie było dla mnie jednak wielką
różnicą, więc opowiedziałem Gerardowi wszystko o swoich
rodzicach domu i przeprowadzce. Nawet nie zapomniałem wspomnieć o
zawodzie matki. Było mu przykro słyszeć to. Wyjaśniłem jeszcze,
że powinienem wracać i tak też zrobiłem. Im bliżej domu się
znajdowałem, tym wolniejsze było moje tempo. Dopiero teraz
zacząłem bać się konsekwencji. Po cichu otworzyłem drzwi,
szykując się na nieuniknione.
- Frankie, to ty? - usłyszałem
piskliwy głos rodzicielki, dobiegający z kuchni.
- Tak – powiedziałem, po
stwierdzeniu, że jej chłopaka nie ma w domu.
Niska kobieta wyszła do mnie. Miała
długie, kręcone, brązowe włosy i niebieskie oczy. Była dość
szczupła. Wyglądała na sporo młodszą, niż w rzeczywistości
była.
- Gdzie ty byłeś? Nawet nie wiesz
jak się o ciebie martwiłam! - krzyknęła podchodząc do mnie.
- Spałem u przyjaciela –
wyjaśniłem, rozglądając się po domu.
- Dobrze, że Jack'a nie ma. -
powiedziała – Proszę nie wychodź dziś ze swojego pokoju,
postaram się mu wszystko wyjaśnić jak wróci. - dodała.
Kiwnąłem tylko głową i wszedłem na
górę. Jej postawa szczerze mnie zdziwiła. Nigdy się tak nie
zachowywała... a może ja nie chciałem tylko tego zauważyć? Teraz
nie to było dla mnie ważne. Rzuciłem plecak pod biurko i wyjąłem
gitarę z pokrowca. Zacząłem delikatnie szarpać struny palcami,
wykonując moją ulubioną piosenkę. Przez resztę dnia nic innego
nie robiłem. Zawsze gra, sprawiała mi wielką przyjemność.
Wieczór przyszedł szybciej niż się spodziewałem. Położyłem
się dość wcześnie, jednak nie mogłem zasnąć. Czułem się
jakbym rozstał się z kimś bliskim, lub stracił coś cennego, a
były to przecież zwykłe tabletki. Zwykłe, małe tabletki...