- Cześć – powiedziała radośnie,
szczerząc białe zęby.
- Hej – odpowiedziałem z dużo
mniejszym zaangażowaniem. Dziewczyna jednak nie dostrzegła w tym
powitaniu niechęci i dalej się uśmiechała mówiąc coś, co
jednak nie specjalnie mnie interesowało. Po chwili przypomniało mi
się coś bardzo ważnego więc spytałem – Czemu wszyscy boją się
Gerarda?
- Ponieważ... - uśmiech znikł z jej
drobnej twarzy, a zastąpił go wyraz niepewności – Dwa lata temu
zabił swojego ojca... - dokończyła.
Byłem tak zszokowany, że aż
zatrzymałem się na środku korytarza. Wpatrywałem się w
blondynkę, starając się dostrzec w jej twarzy ślad uśmiechu, w
nadziei że jest to tylko głupi żart, jednak niczego takiego nie
zauważyłem.
- Ale... jak to? - zdołałem
wykrztusić.
- Nikt do końca nie wie... - odparła
ruszając. Podążyłem za nią, słuchając uważnie każdego słowa.
- Jego ojciec i on byli w kiepskich relacjach. Pewnego dnia pokłócili
się i zaczęli szarpać. Oficjalna wersja jest taka, że Way pchnął
go nożem w obronie własnej. - dokończyła.
Poczułem ulgę słysząc ostatnie dwa
słowa. Teraz rozumiałem czemu wszyscy są nastawieni do niego tak
nieufne, ale żeby się go bać? Już nie odzywałem się do
dziewczyny, tylko podążałem za nią do klasy. Gdy zadzwonił
dzwonek wszyscy wlali się do niej. Gerarda dostrzegłem dopiero w
środku. Miał na sobie czarną kurtkę ze skóry i jasne rurki.
Kilka lekcji minęło mi na wpatrywaniu się w niego z sąsiednich
ławek. Wreszcie przeszedł czas na biologię, którą bardzo
lubiłem, co wcale nie oznaczało że byłem z niej dobry. Gdy po
dzwonku wszedłem do sali zauważyłem ograniczoną liczbę ławek.
Tak jak myślałem wolne było jedynie miejsce obok jakiegoś kujona
i czerwonowłosego. Zająłem to drugie witając się cicho. Chłopak
odpowiedział niewyraźnym mruknięciem, co zapewne miało oznaczać
„hej”. Nauczycielka, która była brunetką średniego wzrostu
kazała otworzyć podręczniki. Chwilę kartkowałem go w
poszukiwaniu odpowiedniej strony, po czym zatrzymałem się na
świetnie wykonanej fotografii brązowego wilka. Chwilę wpatrywałem
się w nią, po czym usłyszałem lekko zdziwiony głos Gerarda.
- Wiesz że to nie ta strona?- spytał,
patrząc na mnie jak na małe, zacofane dziecko.
- Tak – odpowiedziałem i
usprawiedliwiłem się szybko znów spoglądając na fotografię –
Po prostu uwielbiam wilki.
- A co w nich jest takiego wspaniałego?
- powiedział podążając za moim wzrokiem.
- Sam nie wiem. - mruknąłem –
Zawsze kojarzyły mi się z pięknem i wolnością.
- Wolnością... - powtórzył cicho,
wciąż spoglądając na zdjęcie.
Kiwnąłem głową, nie potrafiąc tego
wyjaśnić.
- Gdy słyszę słowo „wilk”
wyobrażam sobie piękne, białe stworzenie biegnące przez las,
pokryty śniegiem. Zwinnie omijającego drzewa morderce, który nigdy
się nie zatrzymuje. Zwierze które niezależnie dokąd się uda,
zawsze będzie wolne, z dala od zgiełku i prawa. Chciałbym móc być
takim wilkiem, biegnącym bez celu, mającym aż nadmiar czasu i
czyste myśli skupione na nieustannym podążaniu za niczym... -
powiedziałem czując się jakbym mówił to sam do siebie.
Gdy spojrzałem na Gerarda dostrzegłem
na jego twarzy szczery uśmiech. Patrzył przed siebie, z wyrazem
triumfu, jakby właśnie odkrył jak dostać się na słońce i nie
zginąć po drodze. Gdy wreszcie zerknął na mnie powiedział po
prostu...
- Mógł byś być poetą, lub
filozofem. - po czym zaśmiał się cicho.
Dołączyłem do niego, sprawdzając
czy nauczycielka nas nie słyszy, jednak ta była zajęta pisaniem
czegoś na tablicy. Poza tym siedzieliśmy w ostatniej ławce. Gdy
dzwonek oznajmił zakończenie lekcji chłopak zerwał się z miejsca
rzucając mi krótkie...
- Dzięki!
Mówiąc to nadal się uśmiechał. Nie
wiedziałem o co mu chodzi, jednak byłem zadowolony, że w czymś mu
pomogłem. Wyszedł z sali tak szybko, że nie zdążyłem zobaczyć
dokąd idzie. Rozglądałem się chwilę za nim, jednak nigdzie w
pobliżu go nie było. Pomału zszedłem na dół. Zobaczyłem jak
Nansy wychodzi ze szkoły i dopiero ruszyłem do domu, jednak tuż za
progiem drzwi zatrzymał mnie znajomy głos.
- Frankie! - Stanąłem w miejscy,
obracając się w stronę Gerarda, zmierzającego szybkim krokiem w
moją stronę. - Gdzie mieszkasz? - dodał dorównując mi i ruszając
wraz ze mną w tym samym kierunku.
- Przy Nesbit Street, a co? -
powiedziałem uśmiechając się.
- Mieszkam kawałek dalej, przy Forget
Alley. Mogę cię odprowadzić – zaproponował.
Pokiwałem głową zadowolony. Chwilę
szliśmy w milczeniu.
- Za co mi dziękowałeś? –
spytałem, przerywając ciszę.
- Za pomysł – opowiedział – Ale
nic więcej nie mogę ci powiedzieć.
Zupełnie nie wiedziałem o co mu
chodzi. W myślach dokładnie przestudiowałem lekcję biologi,
jednak nic z tego nie wywnioskowałem. Mijając kolejne sklepy czułem
narastającą potrzebę spytania go, o coś bardzo ważnego.
- Co się stało z twoimi rodzicami? -
powiedziałem w końcu.
Chłopak spojrzał na mnie, a z jego
twarzy znikły wszelkie oznaki tego, że przed chwilą znajdował się
na niej uśmiech. Jego oczy wypełnił smutek, a niezręczna cisza
która zapanowała między nami, zdawała się być namacalna.
- Przepraszam – powiedziałem
spuszczając głowę – Nie powinienem pytać.
- To żadna tajemnica – odpowiedział
– Ale to nie takie łatwe o tym mówić.
- Nansy powiedziała mi, że... - nie
potrafiłem wypowiedzieć tych słów. Tak bardzo nie pasowały do
niego. Tych radosnych, czerwonych włosów i pięknych złotych oczu.
Właściwie to czemu uważałem że są piękne?
- Że zabiłem swojego ojca –
dokończył.
Złapał mnie za nadgarstek i pociągnął
za sobą do parku. Nie opierałem mu się, tylko podążałem, ze
zdziwieniem za jego śladem. Gdy znaleźliśmy się między drzewami,
ławkami i alejkami puścił mnie i odwrócił się w moją stronę.
Wokół niego roztaczała się aura smutku i tego faktu nie zmieniał
nawet jego wielobarwny styl. Nie mogąc wytrzymać jego spojrzenia,
spuściłem głowę i wpatrzyłem się w czubki swoich trampek. Było
mi głupio że to powiedziałem. Chciałem przeprosić za tamto i
wrócić do normalnej konwersacji, ale jednak gdy już zamierzałem
to zrobić, usłyszałem cichy głos chłopaka.
- Tak, zabiłem własnego ojca... -
powiedział – Tego wieczoru pokłóciliśmy się...
Słuchałem z uwagą jego melodyjnego
głosu. Spojrzałem w jego oczy. Gdy mówił to wszystko patrzył
gdzieś w bok, jakby nie chciał widzieć wyrazu mojej twarz. Nie
musiał mi tego wyjaśniać, a jednak robił to.
- Zaczął mną szturchać i krzyczeć.
Czułem się... czułem... strach. To wszystko wydarzyło się tak
szybko. Instynktownie sięgnąłem po nóż... po prostu w biłem go
w jego klatkę piersiową... tak po prosu... - każde słowo zdawało
się sprawiać mu coraz więcej trudu i bólu. - Broniłem się... -
skończył.
- Ja... - nie wiedziałem co mam
powiedzieć, ale rozważania przerwał mi kontynuując.
- To uniewinniło mnie od wszystkich
zarzutów, ale po tym wszystkim straciłem nie tylko ojca. Matka
odseparowała się ode mnie, a dom zostawiła mi na własność.
Najgorsze jest chyba to, że zabrała mi także jedynego brata...
- Gerard... tak mi przykro –
wykrztusiłem.
Czułem się podle. Użalałem się nad
sobą, a inni ludzie mieli dużo trudniejsze życie ode mnie. Nie
wiedziałem co jeszcze mogę zrobić. Chciałem móc go objąć,
pocieszyć, ale nie potrafiłem. Stałem w miejscu wpatrując się w
pojedynczą łzę, płynącą po bladym policzku Gerarda. Po chwili
odważyłem się zareagować, ruchem dłoni wytarłem ją i bez
zastanowienia objąłem chłopaka. Czerwonowłosy odwzajemnił
uścisk. Uśmiechnąłem się przelotnie pod nosem i powolnymi
ruchami głodziłem jego kark. Tkwiliśmy tak przez chwilę po czym
odsunąłem się lekko.
- Nie mówmy już o tym. - powiedziałem
stanowczo, uśmiechając się znów zachęcająco.
Chłopak odpowiedział skinieniem
głowy, a jago twarz wyraźnie się rozjaśniła. Ruszyliśmy przed
siebie i zaczęliśmy, z początku nie klejącą się rozmowę. Po
jakiś dwudziestu minutach, śmialiśmy się już razem z marnych
dowcipów. Chłopak odprowadził mnie okrężną drogą, prawie pod
same drzwi i zaproponował wspólne wyjście do szkoły. Gdy już
dogadaliśmy się o której się spotkamy, wszedłem do domu żegnając
się krótko. W progu przywitał mnie zdenerwowany głos Jacka.
- Gdzie się tyle czasu szwendałeś?!
- krzyknął, wychodzą z salonu.
- Byłem na... spacerze –
opowiedziałem najbardziej beztrosko, jak tylko potrafiłem.
- Spójrz na zegar! Powinieneś teraz
siedzieć przy książkach, a nie łazić gdzie cię nogi zaniosą! -
powiedział nieco spokojniej, po czym wrócił tam skąd przyszedł.
Kusiło mnie żeby powiedzieć, że
mówi się „poniosą”, jednak nie zrobiłem tego. Zza drzwi
kuchni wyjrzała do mnie matka i rzuciła przeciągłe,
przepraszające spojrzenie. Nawet nie kiwnąłem głową, tylko
wdrapałem się na piętro do swojego pokoju. Rozejrzałem się w
nim. Łóżko piętrowe, pod nim biurko, po drugiej stronie szafa, a
naprzeciwko drzwi, okno i gitara. Nic się nie zmieniło. Właściwie,
co miało się zmieniać? Żeby bardziej nie zdenerwować Jacka nie
dotykałem się do Pansy, mojej gitary. Zrobiłem to samo co wczoraj,
czyli odrobiłem lekcje i spakowałem plecak. Gdy przebrałem się w
pidżamę było już dość późno, więc po prostu poszedłem spać.
Zasnąłem wpatrując się w imię napisane na suficie, myśląc o
jego właścicielu i o tym co zrobił...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz