sobota, 21 stycznia 2012

3. Nic więcej nie możemy zrobić...

Tym razem obudziłem się z powodu jasnego światła, rażącego moje oczy. Wpadało ono przez duże okno. Z tego co zobaczyłem przez nie, stwierdzić można było że na zewnątrz jest ciepło i słonecznie. Zwlokłem się z łóżka, tracąc równowagę i prawie spadając na ziemię. Był piątek. Ubrałem się i doprowadziłem włosy do jako takiego ładu, po czym wyszedłem nie jedząc nawet śniadania. Byłem zaskoczony, że przed moim domem stał czerwonowłosy chłopak. Do umówionej pory było jeszcze jakieś piętnaście minut, mimo to stał wpatrzony gdzieś w dal z rękoma w kieszeniach.
- Hej! - powiedziałem, uśmiechając się.
- Cześć – odpowiedział obracając się powoli w moim kierunku.
Razem dotarliśmy do szkoły, prowadząc trochę bezsensowną rozmowę o niczym. Lekcje płynęły tak samo jak wcześniej. Zdarzało nam się chwilę rozmawiać, jednak zawsze i mam wrażenie że umyślnie, przeszkadzała nam Nansy. Zauważyłem że Alice Canavan i Gerard są dobrymi przyjaciółmi. Zdawało się że rozumieją się bez użycia zbędnych słów. Minuty, godziny, a nawet dni mijały mi na niezmiennej monotonii. Zaczynałem przyzwyczajać się do tego, ale wciąż czułem jakiś niedosyt, jeśli chodziło o czerwonowłosego. Ewidentnie trzymał mnie od siebie na dystans. Po wydarzeniu w parku stał się jakby ostrożniejszy. Nie dodawał zbędnych epitetów do swoich już i tak skromnych wypowiedzi, ani nie przybliżał mi żadnych informacji o sobie. Po prostu nie chciał wpuścić mnie do swojego świata, ja za to nie chciałem być namolny. Wszystko zdawało się już pozostać niezmiennie nudne i przewidywalne, gdy nagle harmonię tę zachwiało nieoczekiwane wydarzenie. Tak samo jak każdego ranka, dotarłem do szkoły wraz z Gerardem. Rozmowa nie kleiła się co wcale nie było dla mnie zaskoczeniem. Minął ponad tydzień od mojego przeniesienia się tutaj. Tak samo jak pierwszego dnia, lekcję rozpoczynała chemia z wychowawczynią. Pani Hopkins zaczęła zajęcia od odczytania listy. Kolejno wymieniała wszystkie nazwiska uczniów klasy 1b w kolejności alfabetycznej.
- Canavan Alice – rozległo się w klasie, jednak nikt nie odpowiedział.
Gerard z niepokojem spojrzał na puste miejsce pod ścianą, zwykle zajmowane przez ową dziewczynę.
- Może jest chora? - podsunąłem beztroskim głosem.
Dla mnie było to dość normalne, że uczeń nie pojawia się w szkole. Czerwonowłosy pokiwał głową zaprzeczając.
- Wczoraj wszystko było dobrze, a Alice nigdy nie choruję. - powiedział.
Lekko zdziwiło mnie to co usłyszałem, ale mimo wszystko szukałem jakiegoś wyjaśnienia.
- Przecież każdy czasem choruje.
- Znam ją od gimnazjum. Nigdy dotąd nie miała nawet kataru. - odpowiedział z troską w głosie.
Lekcja zdawała ciągnąć się w nieskończoność. Gdy wreszcie dało się słyszeć dzwonek, chłopak zerwał się z miejsca i sięgając po plecak wyszedł. Z trudnością dogoniłem go w korytarzu na dole. Kierował się w stronę drzwi wyjściowych.
- Zaczekaj! - krzyknąłem, próbując go zatrzymać. - Gdzie idziesz?
- Sprawdzić co z Alice. - opowiedział szorstko.
- A lekcje? - spytałem, chodź to zbytnio mnie nie obchodziło.
- Mam je gdzieś – powiedział.
- To może pójdę z tobą? - zapytałem, wychodząc wraz z nim ze szkoły.
- Jak chcesz – rzucił, kierują się w przeciwnym kierunku niż znajdował się mój dom.
Nie pytałem się dokąd idziemy, tylko podążałem za nim mijając zupełnie obce miejsca i budynki. Kawałek od szkoły zatrzymaliśmy się przed dużym, ładnym domem. Najwyraźniej mieszkała tu Alice, jednak nie spytałem o to nagłos. Chłopak podszedł do jasnych drzwi i zadzwonił dzwonkiem, znajdującym się obok nich. Po jakimś czasie odtworzyła niska kobieta, o włosach o tym samym odcieniu co jej córka. Była tak podobna do niej, że oczywistym było faktem, że jest jej matką. Była roztrzęsiona, a na jej pulchnej twarzy malował się strach. Na widok Gerarda, powiedziała...
- Och, Gerard. Jak dobrze że jesteś...
- Proszę pani, co się dzieje z Alice? - jego głos był dziwnie niepewny.
- Ona... - zdawało się że kobieta zaraz się rozpłacze. - Alice miała wypadek, gdy szła do szkoły.
Po tym co usłyszał, czerwonowłosy zamarł w osłupieniu. Kobieta złapała go za rękę i rzuciła do nas obydwu „chodźcie, właśnie do niej jadę”. Czułem się dość głupio w obcym samochodzie,jadąc do szpitala z roztrzęsionym chłopakiem i nieznanym rodzicem. Nie wiedziałem jak na to wszystko zareagować. Siedziałem w milczeniu, obserwując jak napięcie z upływem czasu narasta. Zdawało się być ono namacalne. Gdy dotarliśmy wreszcie do dużego, białego budynku szpitala wysiedliśmy. Szedłem za nimi jak owca za pasterzem, rozglądając się po białych, głośnych korytarzach. Słychać było tu rozmowy lekarzy i pacjentów, czuło się zapach kawy i niezidentyfikowanych maści, oraz dostrzegało się, mizerne twarze chorych. Nigdy nie lubiłem szpitalnej atmosfery. Tak dużo bodźców, przytłaczało mnie. Doszliśmy do recepcji w której chudy, wysoki mężczyzna poinformował nas o tym, gdzie znajduje się dziewczyna. Gerard szedł przodem, szukając odpowiedniej sali. Gdy do niej dotarliśmy, to co zobaczyłem było dla mnie wstrząsem. Blada jak papier dziewczyna leżała na, równie jasnym łóżku, praktycznie się z nim zlewając. Jej oczy były zamknięte, a ciało i czarne włosy pokryte krwią. Jej policzki zdobiły liczne siniaki i otwarte skaleczenia. Oddychała prze specjalną maskę, jednak był to oddech słaby i ledwie zauważalny. Wokół kręciły się dwie pielęgniarki i lekarz, podający im krótkie instrukcje. Te na zmianę dokręcały coś, przecierały krew i wstrzykiwały różne płyny Alice. Do pasa, dziewczyna zakryta była kołdrą. Jej klatka piersiowa, unosiła się ledwie dostrzegalnie. Nie potrafiłem zrozumieć tego co robią ludzie w białych fartuchach przy niej, jednak fakt że jest w ciężkim stanie był oczywisty. Aparatura do której była podłączona pikała, wyświetlając dziwne ciągi liczby i symboli. Spojrzałem na sztywno stojącego obok, chłopaka. W jego oczach dostrzegłem łzy, które z trudem powstrzymywał. Matka dziewczyny zaczęła głośno płakać, powtarzając wciąż te samo zdanie, „dlaczego ona?” Po jakimś czasie z pokoju wyszedł lekarz, a tuż za nim obydwie pielęgniarki. Gerard podszedł do niego z nadzieją w głosie pytając co z Alice.
- Nic więcej nie możemy zrobić. - usłyszał w odpowiedzi, spokojny ton mężczyzny.
Czerwonowłosy, przestał się powstrzymywać, a jego policzek zrobił się wilgotny. Lekarz skinieniem głowy wskazał białe drzwi za sobą. Nie czekając na nic Gerard wszedł do środka. Matka dziewczyny opadła bezradnie, na krzesło stojące pod przeciwległą ścianą. Nie chcąc słyszeć jej pełnego, bezradności szlochu, poszedłem w ślady czerwonowłosego. Słyszałem jak walczy z łzami i widziałem jak jego ciałem wstrząsając dreszcze. Gdy wpatrywał się w z każdą chwilą słabnącą dziewczynę, opadł na kolana i złapał ją za rękę, w którą wbity był wenflon podłączony do kroplówki. Po chwili poczułem słony smak na ustach. Przetarłem wierzchem dłoni twarz. Urządzenie znajdujące się najbliżej Alice, pikające miarowym tempem, pokazywało linie odpowiadające za prace serca. Pikanie, zaczynało zwalniać. Stopniowo, sprawiając nieuzasadniony ból uszom i świadomości, która już wiedziała co to oznacza. Płacz chłopaka przy łóżku stał się głośniejszy. Powoli podszedłem do niego. Położyłem rękę na jego ramieniu, które wciąż trzęsło się jakby z zimna. Chciałem coś powiedzieć, jednak żadne słowa nie potrafiły wyrazić tego co chciałem. Nagle dźwięk aparatury przerwał się, powodując nagłą ciszę. Słyszałem jedynie Gerarda i swój własny oddech. Nie wiem jak długo czasu spędziliśmy opłakując dziewczynę, jednak gdy udało mi się wyprowadzić Gerarda ze szpitala, pozwalając pożegnać się matce z córką było już ciemno. Padał lekki deszcz, a chmury zakrywały wszystkie gwiazdy.
- Odprowadzę cię – powiedziałem cicho.
Szliśmy w milczeniu. Było mi trudno wytrzymać tą bezradność. Nienawidziłem tego uczucia. Wiedziałem, że nic nie mogliśmy zrobić, że po prostu musiało tak być, a jednak z drugiej strony byłem na siebie zły, że do tego doszło. Gdy dotarliśmy pod drzwi dużego domu, zdążyłem całkiem zmoknąć. Chłopak trzęsącymi się rękoma otworzył drzwi i wszedł do środka, nie zamykając ich za sobą. Przekroczyłem próg i znalazłem się w bogato urządzonym królestwie Gerarda. Za nim doszedłem do salonu, w którym bezradnie osunął się na ziemię. Wpatrywał się przed siebie, a z jego oczu płynęły nowe łzy. Kucnąłem obok niego.
- Przykro mi... - zdołałem wykrztusić przez zaciśnięte gardło.
- Była moją najlepszą... jedyną przyjaciółką... - usłyszałem jego ciche, pełne żalu słowa.
Objąłem go i pozwoliłem by zmoczył moją bluzę. Nic w tej chwili nie było dla mnie ważne. Liczyło się tu i teraz.
- Tak bardzo chciałbym móc cię pocieszyć, lub chociaż zabrać część twojego bólu... - szepnąłem bez namysłu.
Już nic nie czułem. Miałem wrażenie, że to ciało już nie należy do mnie. Nie czułem chłodu łez na ramieniu, nie czułem bólu, ani smutku, a jedyne co dostrzegałem to czerwone włosy tuż obok. Gerard cofnął się by na mnie spojrzeć. Jego oczy były zapuchnięte od płaczu.
- Nie możesz... - mruknął.
- Wiem i dlatego to takie trudne...
Chłopak przysunął się do mnie obejmując mój tors mocniej. Jego twarz znajdowała się tuż obok mojej. Jego cera była nieskazitelni gładka, a poszukiwanie jakiejkolwiek skazy było bezcelowe. Usta miał lekko rozchylone. Czułem na swoich wargach jego ciepły oddech. Po plecach przebiegły mi ciarki. Nagle do mojej głowy uderzyła nieprawdopodobna myśl. Pragnąłem go... Nasze usta połączyły się w delikatnym pocałunku. Stało się to tak nagle, że nawet nie byłem pewien kto do tego doprowadził. Żadne z nas nie cofało się, ani nie przerywało tego. Czułem ciepło jego ciała, słyszałem jego przyśpieszony oddech, widziałem piękne, złote oczy... W tej chwili tylko tego pragnąłem. Chciałem zatopić się w głębi jego oczu. Muskaliśmy nawzajem swoje usta. Zaczęło mi być gorąco, jednak wystarczała mi ta pieszczota. Gdy przerwaliśmy chłopak wstał chwiejnie i trzymając mnie za rękę zaprowadził do przestronnej sypialni. Nie zwracałem uwagi na jej wygląd. Liczył się tylko on. Położyliśmy się na dwuosobowym łóżku, wtulając się w swoje rozgrzane ciała. Już zawsze chciałem czuć to ciepło... Już zawsze chciałem być z nim... Już zawsze chciałem zasypiać w jego ramionach...

1 komentarz: