- Hej! - powiedziałem, uśmiechając
się.
- Cześć – odpowiedział obracając
się powoli w moim kierunku.
Razem dotarliśmy do szkoły, prowadząc
trochę bezsensowną rozmowę o niczym. Lekcje płynęły tak samo
jak wcześniej. Zdarzało nam się chwilę rozmawiać, jednak zawsze
i mam wrażenie że umyślnie, przeszkadzała nam Nansy. Zauważyłem
że Alice Canavan i Gerard są dobrymi przyjaciółmi. Zdawało się
że rozumieją się bez użycia zbędnych słów. Minuty, godziny, a
nawet dni mijały mi na niezmiennej monotonii. Zaczynałem
przyzwyczajać się do tego, ale wciąż czułem jakiś niedosyt,
jeśli chodziło o czerwonowłosego. Ewidentnie trzymał mnie od
siebie na dystans. Po wydarzeniu w parku stał się jakby
ostrożniejszy. Nie dodawał zbędnych epitetów do swoich już i tak
skromnych wypowiedzi, ani nie przybliżał mi żadnych informacji o
sobie. Po prostu nie chciał wpuścić mnie do swojego świata, ja za
to nie chciałem być namolny. Wszystko zdawało się już pozostać
niezmiennie nudne i przewidywalne, gdy nagle harmonię tę zachwiało
nieoczekiwane wydarzenie. Tak samo jak każdego ranka, dotarłem do
szkoły wraz z Gerardem. Rozmowa nie kleiła się co wcale nie było
dla mnie zaskoczeniem. Minął ponad tydzień od mojego przeniesienia
się tutaj. Tak samo jak pierwszego dnia, lekcję rozpoczynała
chemia z wychowawczynią. Pani Hopkins zaczęła zajęcia od
odczytania listy. Kolejno wymieniała wszystkie nazwiska uczniów
klasy 1b w kolejności alfabetycznej.
- Canavan Alice – rozległo się w
klasie, jednak nikt nie odpowiedział.
Gerard z niepokojem spojrzał na puste
miejsce pod ścianą, zwykle zajmowane przez ową dziewczynę.
- Może jest chora? - podsunąłem
beztroskim głosem.
Dla mnie było to dość normalne, że
uczeń nie pojawia się w szkole. Czerwonowłosy pokiwał głową
zaprzeczając.
- Wczoraj wszystko było dobrze, a
Alice nigdy nie choruję. - powiedział.
Lekko zdziwiło mnie to co usłyszałem,
ale mimo wszystko szukałem jakiegoś wyjaśnienia.
- Przecież każdy czasem choruje.
- Znam ją od gimnazjum. Nigdy dotąd
nie miała nawet kataru. - odpowiedział z troską w głosie.
Lekcja zdawała ciągnąć się w
nieskończoność. Gdy wreszcie dało się słyszeć dzwonek, chłopak
zerwał się z miejsca i sięgając po plecak wyszedł. Z trudnością
dogoniłem go w korytarzu na dole. Kierował się w stronę drzwi
wyjściowych.
- Zaczekaj! - krzyknąłem, próbując
go zatrzymać. - Gdzie idziesz?
- Sprawdzić co z Alice. - opowiedział
szorstko.
- A lekcje? - spytałem, chodź to
zbytnio mnie nie obchodziło.
- Mam je gdzieś – powiedział.
- To może pójdę z tobą? -
zapytałem, wychodząc wraz z nim ze szkoły.
- Jak chcesz – rzucił, kierują się
w przeciwnym kierunku niż znajdował się mój dom.
Nie pytałem się dokąd idziemy, tylko
podążałem za nim mijając zupełnie obce miejsca i budynki.
Kawałek od szkoły zatrzymaliśmy się przed dużym, ładnym domem.
Najwyraźniej mieszkała tu Alice, jednak nie spytałem o to nagłos.
Chłopak podszedł do jasnych drzwi i zadzwonił dzwonkiem,
znajdującym się obok nich. Po jakimś czasie odtworzyła niska
kobieta, o włosach o tym samym odcieniu co jej córka. Była tak
podobna do niej, że oczywistym było faktem, że jest jej matką.
Była roztrzęsiona, a na jej pulchnej twarzy malował się strach.
Na widok Gerarda, powiedziała...
- Och, Gerard. Jak dobrze że jesteś...
- Proszę pani, co się dzieje z Alice?
- jego głos był dziwnie niepewny.
- Ona... - zdawało się że kobieta
zaraz się rozpłacze. - Alice miała wypadek, gdy szła do szkoły.
Po tym co usłyszał, czerwonowłosy
zamarł w osłupieniu. Kobieta złapała go za rękę i rzuciła do
nas obydwu „chodźcie, właśnie do niej jadę”. Czułem się
dość głupio w obcym samochodzie,jadąc do szpitala z roztrzęsionym
chłopakiem i nieznanym rodzicem. Nie wiedziałem jak na to wszystko
zareagować. Siedziałem w milczeniu, obserwując jak napięcie z
upływem czasu narasta. Zdawało się być ono namacalne. Gdy
dotarliśmy wreszcie do dużego, białego budynku szpitala
wysiedliśmy. Szedłem za nimi jak owca za pasterzem, rozglądając
się po białych, głośnych korytarzach. Słychać było tu rozmowy
lekarzy i pacjentów, czuło się zapach kawy i niezidentyfikowanych
maści, oraz dostrzegało się, mizerne twarze chorych. Nigdy nie
lubiłem szpitalnej atmosfery. Tak dużo bodźców, przytłaczało
mnie. Doszliśmy do recepcji w której chudy, wysoki mężczyzna
poinformował nas o tym, gdzie znajduje się dziewczyna. Gerard szedł
przodem, szukając odpowiedniej sali. Gdy do niej dotarliśmy, to co
zobaczyłem było dla mnie wstrząsem. Blada jak papier dziewczyna
leżała na, równie jasnym łóżku, praktycznie się z nim
zlewając. Jej oczy były zamknięte, a ciało i czarne włosy
pokryte krwią. Jej policzki zdobiły liczne siniaki i otwarte
skaleczenia. Oddychała prze specjalną maskę, jednak był to oddech
słaby i ledwie zauważalny. Wokół kręciły się dwie pielęgniarki
i lekarz, podający im krótkie instrukcje. Te na zmianę dokręcały
coś, przecierały krew i wstrzykiwały różne płyny Alice. Do
pasa, dziewczyna zakryta była kołdrą. Jej klatka piersiowa,
unosiła się ledwie dostrzegalnie. Nie potrafiłem zrozumieć tego
co robią ludzie w białych fartuchach przy niej, jednak fakt że
jest w ciężkim stanie był oczywisty. Aparatura do której była
podłączona pikała, wyświetlając dziwne ciągi liczby i symboli.
Spojrzałem na sztywno stojącego obok, chłopaka. W jego oczach
dostrzegłem łzy, które z trudem powstrzymywał. Matka dziewczyny
zaczęła głośno płakać, powtarzając wciąż te samo zdanie,
„dlaczego ona?” Po jakimś czasie z pokoju wyszedł lekarz, a tuż
za nim obydwie pielęgniarki. Gerard podszedł do niego z nadzieją w
głosie pytając co z Alice.
- Nic więcej nie możemy zrobić. -
usłyszał w odpowiedzi, spokojny ton mężczyzny.
Czerwonowłosy, przestał się
powstrzymywać, a jego policzek zrobił się wilgotny. Lekarz
skinieniem głowy wskazał białe drzwi za sobą. Nie czekając na
nic Gerard wszedł do środka. Matka dziewczyny opadła bezradnie, na
krzesło stojące pod przeciwległą ścianą. Nie chcąc słyszeć
jej pełnego, bezradności szlochu, poszedłem w ślady
czerwonowłosego. Słyszałem jak walczy z łzami i widziałem jak
jego ciałem wstrząsając dreszcze. Gdy wpatrywał się w z każdą
chwilą słabnącą dziewczynę, opadł na kolana i złapał ją za
rękę, w którą wbity był wenflon podłączony do kroplówki. Po
chwili poczułem słony smak na ustach. Przetarłem wierzchem dłoni
twarz. Urządzenie znajdujące się najbliżej Alice, pikające
miarowym tempem, pokazywało linie odpowiadające za prace serca.
Pikanie, zaczynało zwalniać. Stopniowo, sprawiając nieuzasadniony
ból uszom i świadomości, która już wiedziała co to oznacza.
Płacz chłopaka przy łóżku stał się głośniejszy. Powoli
podszedłem do niego. Położyłem rękę na jego ramieniu, które
wciąż trzęsło się jakby z zimna. Chciałem coś powiedzieć,
jednak żadne słowa nie potrafiły wyrazić tego co chciałem. Nagle
dźwięk aparatury przerwał się, powodując nagłą ciszę.
Słyszałem jedynie Gerarda i swój własny oddech. Nie wiem jak
długo czasu spędziliśmy opłakując dziewczynę, jednak gdy udało
mi się wyprowadzić Gerarda ze szpitala, pozwalając pożegnać się
matce z córką było już ciemno. Padał lekki deszcz, a chmury
zakrywały wszystkie gwiazdy.
- Odprowadzę cię – powiedziałem
cicho.
Szliśmy w milczeniu. Było mi trudno
wytrzymać tą bezradność. Nienawidziłem tego uczucia. Wiedziałem,
że nic nie mogliśmy zrobić, że po prostu musiało tak być, a
jednak z drugiej strony byłem na siebie zły, że do tego doszło.
Gdy dotarliśmy pod drzwi dużego domu, zdążyłem całkiem zmoknąć.
Chłopak trzęsącymi się rękoma otworzył drzwi i wszedł do
środka, nie zamykając ich za sobą. Przekroczyłem próg i
znalazłem się w bogato urządzonym królestwie Gerarda. Za nim
doszedłem do salonu, w którym bezradnie osunął się na ziemię.
Wpatrywał się przed siebie, a z jego oczu płynęły nowe łzy.
Kucnąłem obok niego.
- Przykro mi... - zdołałem wykrztusić
przez zaciśnięte gardło.
- Była moją najlepszą... jedyną
przyjaciółką... - usłyszałem jego ciche, pełne żalu słowa.
Objąłem go i pozwoliłem by zmoczył
moją bluzę. Nic w tej chwili nie było dla mnie ważne. Liczyło
się tu i teraz.
- Tak bardzo chciałbym móc cię
pocieszyć, lub chociaż zabrać część twojego bólu... -
szepnąłem bez namysłu.
Już nic nie czułem. Miałem wrażenie,
że to ciało już nie należy do mnie. Nie czułem chłodu łez na
ramieniu, nie czułem bólu, ani smutku, a jedyne co dostrzegałem to
czerwone włosy tuż obok. Gerard cofnął się by na mnie spojrzeć.
Jego oczy były zapuchnięte od płaczu.
- Nie możesz... - mruknął.
- Wiem i dlatego to takie trudne...
Chłopak przysunął się do mnie
obejmując mój tors mocniej. Jego twarz znajdowała się tuż obok
mojej. Jego cera była nieskazitelni gładka, a poszukiwanie
jakiejkolwiek skazy było bezcelowe. Usta miał lekko rozchylone.
Czułem na swoich wargach jego ciepły oddech. Po plecach przebiegły
mi ciarki. Nagle do mojej głowy uderzyła nieprawdopodobna myśl.
Pragnąłem go... Nasze usta połączyły się w delikatnym
pocałunku. Stało się to tak nagle, że nawet nie byłem pewien kto
do tego doprowadził. Żadne z nas nie cofało się, ani nie
przerywało tego. Czułem ciepło jego ciała, słyszałem jego
przyśpieszony oddech, widziałem piękne, złote oczy... W tej
chwili tylko tego pragnąłem. Chciałem zatopić się w głębi jego
oczu. Muskaliśmy nawzajem swoje usta. Zaczęło mi być gorąco,
jednak wystarczała mi ta pieszczota. Gdy przerwaliśmy chłopak
wstał chwiejnie i trzymając mnie za rękę zaprowadził do
przestronnej sypialni. Nie zwracałem uwagi na jej wygląd. Liczył
się tylko on. Położyliśmy się na dwuosobowym łóżku, wtulając
się w swoje rozgrzane ciała. Już zawsze chciałem czuć to
ciepło... Już zawsze chciałem być z nim... Już zawsze chciałem
zasypiać w jego ramionach...
O.o Jaki zwrot akcji O.o
OdpowiedzUsuń