niedziela, 25 marca 2012

9. Nie wybrzydzaj...


Gdy otworzyłem oczy, miałem wrażenie że ze snu wyrwało mnie zdenerwowanie. Wszystko robiłem w pośpiechu. Załatwiłem się ubrałem, umyłem, zjadłem śniadanie i wyszedłem na spotkanie z Gerardem. Zaskoczony nie dostrzegłem nigdzie płomiennych włosów. Niepewnie spojrzałem na zegarek. No tak, do umówionej pory zostało piętnaście minut. Tak jak on miał to w zwyczaju, oparłem się o lampę uliczną i z rękoma w kieszeniach rozpocząłem czekanie. Nie trwało ono długo, ponieważ chłopak przyszedł pięć minut później.
- Wcześnie jesteś. - powiedział, uśmiechając się.
- Racja, hej. - odpowiedziałem, podchodząc do niego.
Ruszyliśmy w stronę szkoły rozmawiając.
- To gdzie zaczynamy? - spytał z miną kłusownika, szykującego się na polowanie.
Zatarł przy tym teatralnie dłonie i łobuzersko się uśmiechnął. Ta mina sprawiła, że kolana mi zadrżały. Te niesamowite białe zęby, przyprawiały mnie o gęsią skórkę. Nie, żeby wyglądały jak wampirze, po prostu znajdowały się w tych niesamowitych ustach. Boże, co ty robisz! Mój mózg sprowadził mnie na ziemię z krótkiej wycieczki. Uświadomiłem sobie, że Gerard wciąż czeka na odpowiedź.
- Mieszkam tu krócej, może coś mi doradzisz? - powiedziałem w końcu.
- To zależy od ciebie. Od tego co lubisz robić... - odpowiedział tamten, zastanawiając się.
- To niech będzie starbooks. - walnąłem bez zastanowienia.
- Oh... widzę w twoich oczach skrywaną miłość do kawy... - zaśmiał się z ironią.
- To naprawdę tak bardzo widać? - zażartowałem z miną pokutnika.
Oboje parsknęliśmy śmiechem, co spowodowało, że pragnąłem rozśmieszać czerwonowłosego non stop. Jego śmiech łaskotał w brzuchu i zarażał. Brzmiał niczym skomplikowana melodia pianina. Po moim ciele znów przebiegły dreszcze. Frank, weź się w garść. Jak zwykle najmądrzejszy rozum upominał mnie, niszcząc atmosferę panującą we mnie. Nawet nie zauważyłem kiedy, pogrążeni w rozmowie, dotarliśmy pod drzwi szkoły. Zaczynał się kolejny nudny dzień...
- Co powiesz na małe wagary? - spytałem, zniżając głos do szeptu.
Starałem się nadać głosowi jak najwięcej tajemniczości, jakbym planował jakiś zamach, czy też napad na bank.
- Nieładnie Frankie, nie ładnie... - odpowiedział grożąc mi palcem, jednak ruszył ze mną z powrotem w głąb ulic.
Uśmiechnąłem się najbardziej słodko jak potrafiłem i zatrzepotałem rzęsami, jakby decyzja nie była już postanowiona.
- No, ale tym razem ci daruję. - powiedział chłopak, po namyśle.
Wyszczerzyłem zęby. Skierowaliśmy się w głąb miasteczka. Staraliśmy się iść bocznymi uliczkami, żeby nikt nie przyczepił się do nas, że nie jesteśmy w szkole. Zerknąłem ukradkiem, na chłopaka. Szedł po mojej prawej pewnie i bez wahania. Kąciki jego ust, skierowane były ku górze, jednak nie patrzył na mnie. Odwróciłem wzrok, obojętnie zawieszając go na mijanych budynkach.
- Gdzie idziemy? - spytał, po jakimś czasie.
- Mam ochotę na loda. - odpowiedziałem szczerze.
Dopiero radosny i głośny śmiech Gerarda, uświadomił mi, że to zdanie posiada drugie dno. Spojrzałem na niego z powagą, jak dorosły na dziecko śmiejące się ze słowa „kupa”.
- Jasne, jest już dość ciepło na lody. - odpowiedział, akcentując ostatnie słowo.
Szturchnąłem go lekko ramieniem, jednak dalej naśmiewał się ze mnie. Dźwięk ten był tak niesamowity, że po moim ciele przechodziły ciarki. Spojrzałem znów na niego. W słońcu dostrzegłem jego białe zęby i przymrużone ze śmiechu, powieki. Po chwili dołączyłem do niego. Gdy wreszcie się uspokoiliśmy z szerokimi uśmiechami, skierowaliśmy się do piekarni, w której sprzedawano także lody. Gdy dotarliśmy na miejsce drobna, ruda, trzydziestolatka spytała nas o smak.
- Waniliowe. - odpowiedzieliśmy chórem, a po chwili, znów wybuchnęliśmy śmiechem.
Kobieta, kilka sekund przyglądała nam się podejrzliwie po czym nałożyła nam po jednej gałce na rożek. Grzecznie zapłaciliśmy i podziękowaliśmy. Ruszyliśmy uliczkami. Znów ukradkiem spoglądałem na Gerarda, podczas gdy on, szczerząc zęby, powoli pochłaniał swoją porcję. Patrząc tak na niego, obudziło się we mnie dziwne uczucie. Cisza wokół, stała się naglę zbyt przytłaczająca, więc pośpiesznie ją przewałem.
- Teraz do starbooks'a? - spytałem, siląc się na obojętność.
- Jeśli tak ci się spieszy... - uśmiechnął się promienie.
Ów, dziwne uczucie nasiliło się. Odwróciłem głowę w bok, aby nie dostrzegł wyrazu mojej twarzy. Co się z tobą dzieje Frank? Mózg znów pukał mi w czoło, nie rozumiejąc mojego zachowania. Z trudem udało mi się, nie odpowiedzieć na głos.
- Jak dobrze, że skończyłem szesnaście lat dwa miesiące temu. - westchnąłem.
-No, masz szczęście. Gdybyś ich nie miał, mógł bym ci... nie wiem jak to nazwać. - Przez chwilę zdawało się że żałuje, że zaczął to zdanie. - No wiesz... za coś płacić.
Zaśmiałem się myśląc początkowo, że to żart. Jaki ja jestem naiwny... Gdyby wszystko było wokół żartem, życie było by zbyt łatwe.
- Przecież jesteś w moim wieku. Pomyśl, jak by to wyglądało. - odpowiedziałem, jednak w moim głosie wyczuwalne było napięcie.
- Przykro mi, że muszę cię zasmucić, ale jestem od ciebie starszy. W kwietniu skończę dziewiętnaście lat. - wyznał, rumieniąc się lekko.
- Jak to? - ta informacja, szczerze mnie zdziwiła.
Gerard, ze swoimi czerwonymi włosami i błyszczącymi oczami, wyglądał jak przeciętny nastolatek, a w rzeczywistości był już dorosły.
- Zdarzyło mi się kilka razy powtarzać klasę. W trudnym okresie... - westchnął, cicho.
Między nami, na powrót, zapadła cisza. Zastanawiałem się co odpowiedzieć, jednak nic nie przychodziło mi do głowy. Wpatrywałem się z przesadnym skupieniem w swoje, znoszone, szare trampki. Przygryzłem wargę, żeby nie palnąć jakiejś głupoty. Mój lud, zniknął z zaskakującą szybkością. Wciąż milcząc doszliśmy do celu. Gerard skończył jeść i spojrzał na mnie, odsłaniając zęby.
- Idź, ja tu poczekam. - powiedział, swobodnym głosem.
- Trzymaj za mnie kciuki. - mruknąłem.
Przekroczyłem próg drzwi i do moich uszu dotarły brzęki i szmery rozmów, a do nosa, niezwykle przyjemny, zapach kawy. Ściany były pomalowane na ciepły, odcień brązu. Podłogę wyłożono podobnymi panelami. Całe pomieszczenie było pełne niskich stolików i kremowych sof. Ruszyłem do bufetu, w którym stały dwie osoby. Jedną z nich, była blondynka podobna do Nansy, a drugą brunet w średnim wieku. Mieli na sobie, brązowe fartuchy z logiem „Cafe Romance”. Skierowałem się do tej drugiej, ponieważ mężczyzna uśmiechał się przyjaźnie i sprawiał wrażenie sympatycznego.
- Dzień dobry. - powiedział, gdy tylko dotarłem, dostatecznie blisko lady. - Co podać?
- Nic... Chciałem tylko zapytać, czy może szukają państwo pracownika. - odpowiedziałem.
Starałem się zabrzmieć poważnie i oficjalnie, jednak lekkie jąkanie się, psuło cały efekt. Przygryzłem warkę ze zniecierpliwienia. Dostrzegłem lekkie zeskocznie na twarzy mojego rozmówcy, jednak zstąpił je szybko kolejnym uśmiechem.
- Zaraz zapytam. Niech pan chwileczkę poczeka. - oznajmił, po czym skierował się do blondynki obok.
Coś jej w skrócie wyjaśnił i poszedł na zaplecze. Nie czekałem długo, gdy wynurzył się z niego po chwili, z profesjonalną miną, czyli szczerząc zęby. Jego sympatyczność, stopniowo zaczynała mnie denerwować.
- Przykro mi, ale nikt nie jest potrzebny. - powiedział.
- Dziękuje. - rzuciłem i odszedłem.
Wyszedłem na zewnątrz z niekrytym przygnębieniem.
- Co, nie wyszło? - spytał Gerard, chociaż byłem pewien, że zna odpowiedź z wyrazu mojej twarzy.
Potwierdziłem to tylko skinieniem głowy. Ruszyliśmy dalej, kierując się do sklepu muzycznego. Właściwie, to ja prowadziłem, czerwonowłosy tylko za mną podążał. Zerknąłem na niego i dostrzegłem, że moja pierwsza porażka, nie zmieniła nic w wyrazie jego twarzy. Widząc, że go „podglądam”, położył mi rękę na ramieniu.
- Spodziewałeś się, że uda ci się za pierwszym razem? - spytał.
- Miałem taką cichą nadzieję... - burknąłem.
Chłopak zaśmiał się serdecznie, rozbawiony moim pesymizmem. Dotarliśmy do sklepu, jednak efekt był taki sam, co jedynie jeszcze bardziej, przygasiło moją motywację. To samo, powtórzyło się w bibliotece publicznej. Zrezygnowany spojrzałem na zegarek. Dochodziła dwunasta, więc miniony czas, jeszcze bardziej mnie przygnębiał. Powłócząc nogami, skierowałem się w stronę parku.
- Już się poddałeś? - zażartował, złotooki. - Nie zależy ci na mnie?
Brzmiało to jak dowcip, jednak tak to właśnie mogło wyglądać.
- Oczywiście, że mi na tobie zależy. - wyznałem.
- To weź się w garść i chodź. - powiedział z entuzjazmem, łapiąc mnie za rękę i ciągnąc w głąb miasteczka.
Nie miałem ani siły, ani chęci mu się wyrywać, więc potulnie ruszyłem za nim. Doszliśmy w okolice centrum. Gerard, wciąż trzymał moją dłoń w swojej, jednak nie przeszkadzało mi to. W pewnym momencie dostrzegłem znajomy szyld za obskurnym budynkiem.
- Oszalałeś? - spytałem, mojego przewodnika.
Za owym budynkiem, pojawił się jeszcze jeden, ale zupełnie inny. Ów szyld przedstawiał dziwnego człowieczka, a pod nim napis „KFC”. Wszystko to utrzymane w kolorze niebieskim, białym i czerwonym. Za owym budynkiem, pojawił się jeszcze jeden, ale zupełnie inny. Stęknąłem, zbliżając się do niego.
- Nie wybrzydzaj.
Zdawało mi się, że jest rozbawiony całą sytuacją. Westchnąłem, wiedząc że nie da za wygraną. Ah, ten uparciuch, pomyślałem. Lubiłem się z nim spierać, oczywiście z błahostek. Zawsze nieustępliwe bronił swojego zdania i podawał przeróżne argumenty, byle tylko trzymać przy swoim. Ściany budynku były czerwone. Nad wejściem wisiał szyld, a z okien widać było zatłoczone wnętrze. Przekroczyliśmy próg razem. Gerard zrobił to pewnie, aby popatrzeć na moje męki. Wnętrze było jasne, ale z pewnością nie przestronne. W wolnych miejscach poustawiano proste, białe stoły i podobne fotele. Spod bufetu, znajdującego się na wprost od wejścia, ciągnęła się spora kolejka. Efektowi przepełnienia, towarzyszył panujący w okół gwar. Rzuciłem czerwonowłosemu spojrzenie, cisnące błyskawicami. Ten puścił do mnie oko i pociągnął za rękaw do kolejki. Rozglądałem się wokół, ponieważ fast food w moim starym mieście był znacznie mniejszy i mniej oblegany. Stanęliśmy na końcu. Czekaliśmy dość długo, komentując wystrój. W końcu dotarłem do dziewczyny stojącej za ladą. Miała ciemne, długie włosy związane w luźny kucyk i zadurzy, niebieski t-shirt z logo na piersi i kołnierzykiem.
- Dzień dobry, co dla pana? - spytała monotonnym głosem.
- Chciałem tylko zapytać, czy może szukają państwo pracownika. - odpowiedziałem pytaniem na pytanie, znacznie pewniej, niż za pierwszym razem.
- Chwileczkę... - powiedziała i wyszła, przez bordowe drzwi na zaplecze.
Gdy odchodziła dostrzegłem na jej szyi tatuaż, przedstawiający japoński symbol. Uśmiechnąłem się pod nosem. Od dłuższego czasy planowałem sobie wytatuować w podobnym miejscy skorpiona. Dziewczyna wróciła po chwili.
- Da się coś załatwić. - powiedziała i obdarzyła mnie szczerym uśmiechem.
Miała stalowe oczy, pokreślone czarną kredką. To wszystko świetnie komponowało się z jej jasną karnacją. Była mniej więcej w moim wieku. Zmieniła się z jakimś mężczyzną i pomogła mi załatwić wszystko. Godzinę później wyszedłem z fast food'a z pierwszą pracą i zadowolonym Gerardem u boku. Widocznie był rozbawiony całą sytuacją.
- I masz już z głowy szukanie pracy. - powiedział. - Będę przychodził tu i zamawiał u ciebie gigantyczne porcje, a na dodatek zostawiał ci resztę.
- Wiesz, że nie musisz. - odpowiedziałem, speszony.
- Ale chcę. Miło będzie cię odwiedzać w takim miejscu, a przy okazji się najem. - zażartował.
Owa dziewczyna, która mi pomogła, przedstawiła się Steel. Okazało się, że będziemy pracować na jednej zmianie. Wróciłem do domu zadowolony i na progu powiadomiłem moją rodzicielkę o swoim sukcesie. Lusi jedynie się uśmiechnęła i powiedziała, że możemy tu spróbować mieszkać dalej. W łóżku długo nie mogłem zasnąć, myśląc o kolejnych dniach w Pawnatucket...

środa, 14 marca 2012

8. Czy to musi się tak skończyć?


Dłonie mi drżały ze strachu. Czemu? Bezradnie usiadłem na ziemi i oparłem się o drzwi plecami. Po moim policzku słynęła samotna łza, gdy wpatrywałem się tępo w pudła czekające na zapełnienie. Wszystko wokół przyprawiało mnie o mdłości. Przed zwymiotowaniem chroniła mnie jedynie pustka w żołądku.
- To się nie może tak skończyć... - powiedziałem do siebie, łamiącym się głosem.
Muszę spróbować coś zrobić, obiecałem mu, pomyślałem. Jak topielec łapałem się każdej przepływającej przez moją głowę myśli. Co mogę zrobić? Nic nie przychodziło mi do głowy, jakby już nie istniała żadna nadzieja. Może potrafiłbym zapomnieć o Gerardzie, może mógł bym zaczynać na nowo wszystko od początku, jak po przeprowadzce tutaj. Nerwowo pokręciłem głową, pragnąc otrząsnąć te myśli. Nie, nie mógł bym tak go zostawić... Nigdy nie poznam osoby tak wspaniałej jak on. Nikt nie ma tak cudownego uśmiechu, nikt nie rozumie mnie tak dobrze bez słów, nikt nie ma tyle ze mną wspólnego, nikt. Przetarłem oczy, próbując wziąć się w garść. Czy to musi się tak skończyć? Nie stać nas, przebiegło przez moją głowę. Zaraz, powiedział cichy głos w mojej głowie, chodziło o pieniądze. Oczywiście, jaki ja jestem głupi! Nie było ich stać na utrzymanie, ale ile mogło nam brakować? Gdybym miał pracę... Wszystko nagle się rozjaśniło. Myśli stały się pewniejsze, a przyszłość raźniejsza. Ponownie otarłem twarz wierzchem dłoni. Wstałem na nogi i poszedłem do łazienki. Doprowadziłem swój wygląd do porządku i przebrałem się w końcu w czyste ubrania. Wyszedłem z pomieszczenia i podszedłem pod drzwi sypialni Jack'a i Lusi. Zapukałem w nie delikatnie i poczekałem na jakąś reakcję.
- Tak? - usłyszałem, stłumiony, kobiecy głos.
- Mamo. Mogę z tobą porozmawiać? - zapytałem, zmuszając się do uprzejmego tonu.
- Chwileczkę... - dobiegło w odpowiedzi.
Nie trwała ona długo i po kilku sekundach, niska kobieta stała naprzeciwko mnie na progu sypialni. Jej niebieskie oczy, dały mi do zrozumienia, że wciąż jest na mnie zła.
- Możemy pomówić na dole? - spytałem, najgrzeczniej jak potrafiłem.
Chwile się zastanawiała, po czym kiwnęła twierdząco głową. Przeszliśmy razem do kuchni. Tam, przysiadła na krześle i spojrzała na mnie z zainteresowaniem.
- Przede wszystkim, przepraszam za to co zrobiłem...
To, że zdobyłem się na przeprosiny było cudem, ale czego się nie robi dla ukochanego? Te słowa zabrzmiały nadzwyczaj normalnie w mojej głowie, a jednak coś w nich nie pasowało. Twarz mojej rodzicielki rozjaśnił lekki uśmiech, z powodu mojej skruchy.
- I chciałem zapytać, czy... gdybym zaczął pracować... - zacząłem, niepewnie. - Czy moglibyśmy tu zostać?
To, że byłem gotowy zacząć pracować, zaskoczyło ją. Wpatrywała się we mnie podejrzliwie. Gdy uświadomiłem sobie, dla kogo to robię, wszystko co razem zrobiliśmy zaczynało do mnie wracać.
- A gdzie miał byś pracować? - spytała.
- Jeszcze nie wiem. Coś znajdę. - odpowiedziałem z przekonaniem.
Zlustrowała mnie znów wzrokiem, po czym dodała.
- Jesteś pewien?
- Tak – odparłem gorliwie.
- Moglibyśmy spróbować... - zastanowiła się, odwracając wzrok w zamyśleniu. - No dobrze. Jeśli znajdziesz pracę w ciągu tygodnia i będzie dosyć opłacalna, możemy tu zostać.
- Dziękuje! - odpowiedziałem, jeszcze bardziej entuzjastycznie.
Zdobyłem się na nieśmiały uścisk wdzięczności. Lusi uśmiechnęła się radośnie na ten przypływ czułości, jednak ja dobrze wiedziałem, że jest on sztuczny i wymuszony. Gdy zbliżałem się do niej, myślałem o cudownych, ogniście czerwonych włosach. Wróciłem do swojego pokoju, w którym pudła przesunąłem w sam jego kąt. Zerknąłem na zegarek. Była osiemnasta, więc wychodzenie teraz nie miało sensu. Sięgnąłem po telefon i wybrałem numer Gerarda.
- Halo? - usłyszałem, po trzech sygnałach.
- Nie wiesz, gdzie szukają pracowników? - spytałem z radością.
Musiał ją widocznie wyczuć, bo zaśmiał się. Ten dźwięk przypominał sam w sobie muzykę.
- Nie, ale z chęcią pomogę ci znaleźć takie miejsce. - powiedział, uradowany.
- Świetnie. Może jutro po szkole? - spytałem.
- Pewnie.
- To do zobaczenia. - pożegnałem się i rozłączyłem.
Zostanę tu, powiedziało uradowane serce, jednak rozum przerwał mu taniec radości. Gdzie mogę pracować? Przez głowę przeleciała mi cała okolica. Mogłem zajrzeć do mnóstwa miejsc: starbooksa, sklepu muzycznego, biblioteki. W każdym z wymienionych dostrzegałem coś dla siebie. Uwielbiałem pić kawę, kochałem muzykę i lubiłem czytać. Biblioteka jednak mimo wszystko odpadała, bo co mógł bym tam robić? Zmęczony sięgnąłem po książkę od fizyki i pogrążyłem się w nauce, chodź nie przychodziło mi to łato. W końcu czekał mnie tydzień prawdy... Nie, to trochę głupio brzmi, ale niech już tak będzie. Jednego byłem pewien, ode mnie zależy, czy mogę zostać tu z Gerardem. To imię wywołało u mnie dziwne poczucie niepokoju. Zdałem sobie dopiero sprawę, co między nami zaszło. Nagła prawda, wlała się do mojego mózgu, powodując w nim kompletny chaos. Znałem to uczucie, nawiedzało mnie przy każdym dotyku jego ust... Przecież jestem chłopakiem, pomyślałem, podnosząc głowę znad książki i wbijając wzrok w ścianę. On też nim jest, dodał cichy głosik z tyłu czaszki, zapewne należący do przemądrzałej podświadomości.
- Oj zamknij się... - mruknąłem do niej, a w zasadzie do siebie.
Ale taka była prawda. Byliśmy parą zakochanych w sobie chłopaków, a przecież to się nazywa homoseksualizmem. Ja nie jestem gejem, pomyślałem w obronnym geście, ale to co razem zrobiliśmy do tej pory mówiło samo za siebie. Spróbowałem opróżnić głowę, z tych ponurych rozmyślań, jednak nie dawały one za wygraną. Zrezygnowany odłożyłem książkę na miejsce i udałem się do łazienki. Tam, po rozebraniu się, wszedłem pod chłodne strumienie wody z prysznica. Nagłe zimno pozwoliło mi trzeźwiej myśleć. Chłostało moje plecy i twarz. Zamknąłem oczy, opierając się o równie pozbawioną ciepła ścianę. Westchnąłem, co stłumił wszechobecny szum wody. Kim jestem? Nie potrafiłem odpowiedzieć sobie na to pytanie, bez długiego zastanowienia. Nasuwała mi się najbardziej banalna i zarówno nieodpowiednia odpowiedź, ale jednak byłem... Frankiem Iero. Chłopakiem który szuka pracy, kocha muzykę, uwielbia kawę, śmieje się z marnych sucharów i kocha... Gerarda Way'a. W myślach brzmiało to logicznie i składnie, jednak w życiu nie odważył bym się na wypowiedzenie tych słów głośno. Ale czy naprawdę go kochałem? W końcu mając siedemnaście lat zdarzały się ludziom szczenięce zauroczenia, ale to jednak było coś więcej. Przede wszystkim był moim przyjacielem, ale ten pocałunek... Wspomnienie tamtego dnia, gdy spotkały się nasze usta, było bezcenne. Moje ciało wypełniała wtedy dziwna przyjemność i... Sam nie wiedziałem. Była to bezimienna zachcianka. Gdy moją skórę całkiem pokryła gęsia skórka wyłączyłem wodę i wyszedłem spod prysznica. Ubrałem się w piżamę i poszedłem z powrotem do pokoju. Wdrapałem się na łóżko i po raz kolejny wpatrywałem się w czerwone imię nade mną. Przymknąłem oczy i moje myśli znów zaatakowały wspomnienia.

Z niesamowitą prędkością złapał mnie za nadgarstki i popychając lekko, przygwoździł do ściany budynku, przed którym staliśmy. Zbliżył swoją twarz do mojej. Mimowolnie jęknąłem cicho, gdy Gerarda przybliżał się bardziej, zaciskając uścisk. Ustami objął moje wargi, uniemożliwiając mi jakikolwiek odgłos. Poruszał nimi ostrożnie w czułym pocałunku. Moje ciało zastygło, jakby było z wosku. Jego dotyk... pomyślałem. Jego chłodne ręce, zaciśnięte na moich... Jego nieobecne spojrzenie... Jego usta...
Czułem napierające stopniowo na mnie ciało. Język chłopaka wsunął się do mojego podniebienia rozpoczynając jego penetrację. Pocałunek stał się bardziej zachłanny i brutalny. Mimo wszystko ból w nadgarstkach, zmienił się w rozkosz z tej bliskości.

Miałem dziwne wrażenie, że chciałbym to powtórzyć. Ta myśl sprawiła, że wszystkie inne pofrunęły już na kolorowych jednorożców do krainy Morfeusza. Tylko ona sprawiała, że jakaś część mnie nie chciała spokojnie zasnąć...




piątek, 9 marca 2012

7. Zrób to też dla mnie...


Nasze usta złączyły się i wszystko znów stanęło w miejscu. Trwało to chwilę, która była dla mnie stanowczo za krótka. Położyliśmy się wtuleni w siebie i podobnie jak w dniu śmierci Alice, zasnęliśmy w jednym łóżku, nie mając siły na więcej. Pamiętam, że zanim odpłynąłem w objęcia Morfeusza z rozkoszą wsłuchiwałem się w równomierny oddech Gerarda i chłonąłem nieporównywalny do niczego, zapach jego ciała...
Obudził mnie chłodny dotyk na moim policzku. Niechętnie otworzyłem oczy, ale widok odpłacił mi za pobudkę. Gerard leżał twarzą do mnie wsparty na łokciu, wolną ręką pieszczotliwie głaszcząc mój policzek. Jego twarz zdobił wspaniały uśmiech. Wyglądał tak jak jedno z dzieł w sali od plastyki, ale różnica była zasadnicza. Był piękniejszy i bardziej barwny od nich wszystkich razem wziętych.
- Dzień dobry – szepnął.
Z mojego gardła nie wydobywała się odpowiedź. Wlepiałem oczy w jego usta, pragnąć móc ponownie poczuć ich smak. Czerwonowłosy, jakby czytając mi w myślach nachylił się ku mnie i musnął wargami mój policzek. Westchnąłem cicho zamykając oczy i upajając się jego ciepłem.
- Wciąż jesteś śpiący? - spytał, a w jego głosie dosłyszałem nutę rozbawienia.
- Ciii.... - powiedziałem kładąc palec na jego ustach. - Zakłócasz mi tą piękną chwilę nic nie robienia. - dodałem.
- Przepraszam – mruknął cicho.
Znów przymknąłem powieki i cieszyłem się dźwiękiem bicia naszych serc. Przez moje myśli przebiegł cały wczorajszy dzień. Coś jednak mi w tym wszystkim nie pasowało, a nawet dwa cosie.
- To co zaszło między mną, a Nansy wczoraj... - zacząłem, jednak przerwał mi wyraz jego twarzy.
Skrzywił się, a jego oczy wypełniła złość na samo wspomnienie. Nawet wtedy wyglądał niesamowicie.
- Byłem chyba... sam nie wiem. - powiedział po chwili, dobierając starannie słowa. - To chyba była... zazdrość. - dokończył, delikatnie, znów głaszcząc mnie dłonią.
Uśmiechnąłem się do tej wizji. Gerarda zazdrosny o mnie... Nagle do mojej głowy dotarło, co jeszcze nie było na swoim miejscu. Zerwałem się gwałtownie do pozycji siedzącej, co spowodowało lekkie zawroty głowy. Tym czymś byłem ja, bo znajdowałem się teraz w wygodnym łóżku czerwonowłosego, a nie we własnym domu. Chłopak podniósł się chwilę później, speszony moim zachowaniem.
- Co się stało? - spytał.
- Powinienem być dawno temu w domu... - westchnąłem, stając na nogi.
Mina Gerarda świadczyła o tym, że nie chce żebym wychodził, więc dodałem szybko.
- Przykro mi, ale niedługo się zobaczymy.
- Mam taką nadzieję. - odpowiedział, a w jego głosie wyczułem szczerość.
Zebrałem się pośpiesznie, a nie miałem tu właściwie niczego, więc nie potrwało to długo. Z żalem pożegnałem się z złotookim krótkim buziakiem w policzek. Dziwne, dodał mi on odwagi, która była mi zresztą potrzebna. Dotarłem pod drzwi domu z zaskakująco szybko. Najciszej i delikatniej jak potrafiłem, otworzyłem drzwi kluczem, jednak praktycznie na progu czekał mnie komitet powitalny... Gdy zamykałem drzwi w przedpokoju pojawił się Jack, a za jego ramieniem moja matka.
- Gdzieś ty, do cholery był?! - zagrzmiał, mężczyzna.
- Boże, Frank! Gdzie się podziewałeś? - zawtórowała mu kobieta, ale dużo łagodniej.
Jej twarz wypełniało zatroskanie, jednak zignorowałem je.
- Ja... ja... byłem u kolegi... - odpowiedziałem szczerze, jąkając się.
Cała moja odwaga, jakby wyfrunęła mi przez uszy. Nie wiedziałem co dodać, jednak gdy tylko pomyślałem o wczoraj, dotarło do mnie to, że to nic w porównaniu z tamtym uczuciem...
- Akurat mieliśmy ci coś ważnego do powiedzenia! - wrzasnął, jednak trochę ciszej Jack.
- Kochanie, płacimy tu trochę sporo za rachunki, więc... - zaczęła niepewnie Lusi.
- Wyprowadzamy się. - dokończył za nią ostro, mężczyzna.
- Co?! - krzyknąłem, mimowolnie.
Te słowa, były dla mnie jak uderzenie w policzek. Gorzej, cios nożem... Gerard, boże Gerard! Moje myśli szalały między sobą, walcząc o moją uwagę. Czemu teraz? Czemu, gdy poznałem kogoś takiego? Znałem go krótko, a mimo wszystko, był dla mnie ważniejszy od Stacy.
- Ogłuchłeś? - warknął, Jack.
- Ale, jak to? Na pewno jest jakiś sposób, żebyśmy tu zostali! - rzuciłem, ostro.
Odwaga jakby postanowiła wrócić ze spaceru. Wypełniał mnie szaleńczy gniew, a przecież całkiem niedawno, nad ranem, byłem w siódmym niebie.
- Nie możemy pracować na więcej etatów... - burknęła, moja matka.
- Etatów? Myślisz, że jestem ślepy?! O jakich cholernych etatach mi tu pieprzysz?! - wywrzeszczałem, z całą mocą jaka we mnie buzowała.
Jack, uderzył mnie otwartą dłonią w policzek, po czym zaczął wyrzucać z siebie przekleństwa, gdy ja wybiegłem najszybciej jak pozwalały na to moje krótkie nogi. Biegłem przed siebie, ze łzami w oczach, nie oglądając się za siebie. Moje tętno szalało, oddech był nierówny. Czemu?! Zdawał się krzyczeć cały świat. Starłem się, nie patrzeć na boki po już trochę, znajomych miejscach. Obrałem świetnie znany kierunek. Było to jedyne miejsce do którego mogłem się teraz udać. Poza tym, powinienem się pożegnać... Ta myśl, rozwścieczyła mnie jeszcze bardziej. Dopadłem do drzwi i bez pukania wbiegłem do środka.
- Gerard! - krzyknąłem zatrzymując się.
Był to nie lada wyczyn, przy moim szaleńczo szybkim oddechu. Odpowiedziały mi kroki, dochodzące ze schodów.
- Frankie? - usłyszałem, zdziwiony głos chłopaka.
- Rany, Gerard. - szybkim krokiem doszedłem do niego i bez wahania, rzuciłem mu się na szyję.
- Tak szybko się stęskniłeś? - zapytał z ironią, jednak gdy poczuł, na ramieniu moje łzy, cały zesztywniał. - Co się stało?
Nie potrafiłem wykrztusić słowa. Stałem tak, wdychając jego zapach. Nie mogę go tak zostawić, pomyślałem. Odsunął mnie delikatnie do siebie i nakierował, dłonią mój podbródek, tak bym patrzył mu w oczy.
- Co się dzieje? - spytał ponownie, niemal z rozpaczą.
- Ja... ja... Ja się wyprowadzam... - wyjaśniłem, a fala smutku prawie zwaliła mnie z nóg.
- Co? - chłopak zareagował tak samo jak ja. - Czemu?
- Powiedzieli, że nas nie stać na mieszkanie tutaj... - westchnąłem, bezradnie.
- Nie... - jęknął.
Jego złote oczy zabłyszczały, podobnie jak wczoraj. Złapał mnie za rękę i pociągnął do salonu. Nawet nie próbowałem zrozumieć, po co ta zmiana otoczenia. Chłopak pchnął mnie stanowczo na dużą, czarną kanapę, a sam usiadł tak blisko, że nasze ciała się stykały.
- To nie może się tak skończyć. - szepnął, kładąc dłoń na moim policzku. - Nie może... - powtórzył.
- Wiem.. - odpowiedziałem.
Jego druga rękę znalazła się na moich żebrach. Usta zbliżyły się znacznie.
- Co ty? - wyjąkałem, jednak nie pozwolił mi dokończyć jego palec.
- Chce się tobą teraz nacieszyć, niezależnie od wszystkiego. - wyjaśnił, cicho.
Pocałował mnie w usta, natarczywe, wręcz brutalnie. Jego język wsunął się do mojego podniebienia i zaczął je badać. Zaczynając od wszystkich moich zębów, aż po mój własny język. Wsunął chłodne palce pod moją koszulkę i powolnymi acz stanowczymi ruchami jechał w górę. Wszystko znów zatopiło się w głębi jego spojrzenia... Matka z Jack'em odfrunęli jak mewy. Gerard przeszedł do pokrywania pocałunkami mojego policzka, ucha, a potem szyi. Wsunąłem dłoń w jego włosy. Mimo farbowania, były jedwabiste w dotyku. Drugą rękę położyłem na jego klatce piersiowej. Wyczuwałem jego przyśpieszone bicie serca. Tak bardzo chciałem zatrzymać czas, jednak nic nie trwa wiecznie. Wszystko znów zostało przerwana stanowczo za szybko. Tym razem to ja zdobyłem się na tak karygodny czyn.
- Może to da się naprawić, ale jeśli tu zostanę na noc nie będą mnie chcieli nawet wpuścić za drzwi... - powiedziałem z lekkim sarkazmem.
- Zrób to też dla mnie... - szepnął po raz ostatni łącząc nasze usta...
Tym razem rozłąka trwała dużo dłużej. Wróciłem do domu, próbując coś wymyślić, jednak nic nie wpadło mi do głowy. Tym razem upewniłem się, że oboje są w swoich pokojach. Wszedłem do pokoju, żeby wszystko spokojnie przemyśleć. Gdy minąłem prób, dostrzegłem ogromną zmianę. Obok łóżka stały duże kartonowe pudła z napisami „do przeprowadzki”. Moja głowa opustoszała. Co jeśli już nic nie da się zrobić?  

niedziela, 4 marca 2012

6. Ten pocałunek...

Deszczowy poniedziałek, zaczął się jak każdy inny. Razem z Gerardem poszedłem do szkoły, w której nie spotkała mnie, żadna niespodzianka. Tak samo było przez następnych kilka dni, aż do piątku który rozświetliło, długo oczekiwane słońce. Jak na razie unikanie matki i Jack'a było dość łatwe, ponieważ dużo pracowali, jeśli można to tak nazwać. Tak samo jak zawsze, poszedłem z czerwonowłosym do szkoły. Jego przygnębienie, z powodu śmierci Alice, wciąż było bardzo odczuwalne. Starałem się nie przejmować tym, ani zbytnio mu się nie narzucać. Na progu szkoły, przywitała mnie rozszczebiotana Nansy. Szczerze mnie denerwowała. Przyczepiała się w najmniej odpowiednich momentach i rozprawiała o błahostkach, w ogóle mnie nie interesujących.
- Frank! Cześć. Mam świetną wiadomość. Jutro Alex organizuje imprezę. - powiedziała, jakby było to najważniejsze wydarzenie jej życia.
- Fajnie... - mruknąłem wymijająco.
Alex nie był dla mnie kimś specjalnym. Znałem go głównie z opowiadań Nansy. Był od nas o rok starszy. Raz czy dwa minęliśmy się na korytarzu. Miał dosyć długie czarne włosy i ciemne oczy z których dało się odczytać poczucie wyższości. Był nawet przystojny. Dla dziewczyny takiej jak ta, stojąca obok mnie i dręcząca od jakiegoś czasu jest to pewnie ideał.
- Pomyślałam, że może poszedł byś ze mną? - spytała.
Prze chwilę miałem wrażenie, że tylko żartuje, a przesadne trzepotanie rzęsami to tylko złudzenie optyczne, jednak mówiła poważnie. Spojrzałem błagalnie na Gerarda, który jedynie wzruszył ramionami, czego jednak ona nie mogła dostrzec, bo stała odwrócona do niego plecami.
- No dobrze. - powiedziałem w końcu.
- Świetnie! - powiedziała, z uśmiechem – To przyjdź jutro po mnie na Kansley Street o 17.
Rzuciła uradowana i odeszła. Znów zwróciłem wzrok ku czerwonowłosemu robiąc minę niesprawiedliwie ukaranego.
- To nie moja wina – mruknął niepytany.
- Wiem. - odpowiedziałem i ruszyłem wraz z nim w stronę klasy.
Byłem z siebie dumny, dzielnie wytrzymując matematykę z wychowawczynią. Tak dobrze zresztą poszło mi też zresztą lekcji. Wracając do domu odważyłem się w końcu spytać o coś Gerarda.
- Idziesz na tą imprezę?
Chłopak spojrzał na mnie, żeby sprawdzić czy mówię poważnie.
- Odbiło ci? - spytał uśmiechając się lekko.
Zawsze tak się zachowywał jeśli chodziło o sprawy właśnie takie jak spotkanie, wspólny wypad czy właśnie impreza. Był cichy i opanowany, jak zawsze. Miałem wrażenie, że odcina się nie tylko ode mnie, ale i od całego świata, chodź to mogła być w zasadzie prawda.
- Może. Po prostu nie chcę tam iść sam. - burknąłem zmieszany.
- Przecież będziesz z Nansy. - przypomniał, chodź wiedziałem o tym nader dobrze.
- Ale... - zacząłem - … wolałbym, żebyś ty też tam był.
Wydusiłem z siebie, co było nie lada wyczynem, dla kogoś równie nieśmiałego co ja. Taka była prawda. Chciałem, żeby tam był. Żeby poszedł tam ze mną, zamiast tej rozchichotanej blondyny.
- Rozumiem – powiedział, co lekko mnie zdziwiło – Jeśli ładnie poprosisz...
- Proszę... - powiedziałem, przeciągając sylaby jak dziecko.
- No dobra, ale jeśli zechcę to wrócę do domu. - powiedział, kończąc rozmowę.
- Jasne. - odpowiedziałem, dziwnie szczęśliwy.
Następny dzień był ciepły i czysty po niedawnych deszczach. Miałem się spotkać z Gerardem na miejscu. O umówionej porze dotarłem pod dom Nansy. Miała na sobie błyszczącą bluzkę z dużym dekoltem i czarną miniówkę. Nie zrobiło to na mnie żadnego wrażenia, jednak zmusiłem się do skomplementowania jej wyglądu. Od razu przyczepiła się do mojego boku, jakbyśmy byli parą. Pocieszała mnie myśl, że spotkam na miejscu drzwi do innego świata. Dziwne, bo tymi drzwiami był człowiek, a w zasadzie zwykły chłopak...
- Na pewno dobrze wyglądam? - spytała Nansy, po raz setny.
- Tak, tak... - powiedziałem, przestając się starać.
Doszliśmy do domu Alexa dosyć szybko. Mieszkał całkiem niedaleko. W domu paliły się światła, a do ulicy dobiegał dźwięk muzyki. Od razu dostrzegłem, czerwonowłosego chłopaka opartego o latarnię. Ręce miał skrzyżowane na piersi. Miał na sobie czarne rurki i granatową kurtkę spod której wystawała biała bluzka. Szybko zerknąłem po sobie i przeczesałem niby niedbale włosy ręką. „Dobrze wyglądam?” pomyślałem nagle zaniepokojony. Czarne spodnie, ciemna kurtka, czarna koszula i niedbale zawiązany czerwony krawat. „Może być”, odpowiedział cichy głosik w mojej głowie, ale dla pewności wygładziłem jeszcze rękawy.
- Hej – powiedziałem, uśmiechając się.
- Cześć – mruknął, odwracając się do mnie.
Najwyraźniej nie był zbyt zadowolony z tego, że musiał przyjść. Weszliśmy do środka. Po przekroczeniu progu drzwi, zaatakowała nas fala dźwięków i zapachów. Muzyka, dym papierosowy, alkohol, śmiechy i krzyki. Rzadko bywałem w takich miejscach. Gerard rozejrzał się niechętnie. Nansy prawie od razu porwała mnie na środek drewnianego parkietu. Starałem się wmieszać w tłum, co wcale nie okazało się takie trudne jak sądziłem. Wokół kręciło się mnóstwo zupełnie obcych mi ludzi. Pośród nich robiło się mi gorąco, a w uszach huczało od kiepskich, ale głośnych piosenek. Dostrzeżenie Gerarda wydawało się nierealne, nawet z jego abstrakcyjnym wyglądem. Gdy tylko udało mi się wyrwać z tłumu spoconych, wciąż poruszających się ciał, wycofałem się pod ścianę. Nie minęło dużo czasu, kiedy oglądanie ocierających się o siebie par mi się znudziło. Miałem szczęście, że blondynka z którą przyszedłem zajęła się gospodarzem. Wciąż nigdzie nie dostrzegałem znajomej, charakterystycznej fryzury. Po jakimś czasie wyszedłem przed dom z zamiarem zapalenia i zaczerpnięcia świeżego powietrza. Moją twarz owiał chłodny wiatr, a do uszu dotarło dudnienie deszczu. Powietrze było wilgotne i czyste. Przed zmoknięciem chronił mnie około półtora metrowy daszek z frontu budynku. Słońce jakieś czas wcześniej zaszło za horyzont, a pierwsze gwiazdy zasłaniały ciężkie chmury. Szczelniej zakryłem się kurtką i wyjąłem z jej kieszeni paczkę czerwonych Marlboro. Zapaliłem jednego papierosa i zaciągnąłem się. Zwykle robiłem to dla towarzystwa, lub gdy byłem zdenerwowany. Wydmuchałem dym przed siebie, a on powoli rozwiał się wokół. Ulicą przejechało srebrne volvo i znów słychać było jedynie krople wody spadające z nieba i muzykę dochodzącą zza moich pleców. Nagle tą miłą chwilę wytchnienia przerwało ciche skrzypienie drzwi, a zaraz potem natrętny głos.
- Tu jesteś! - Nansy zamknęła za sobą drzwi i podeszła do mnie.
Złapała mnie za ramie i zaczęła trzepotać rzęsami. Ewidentnie coś chodziło jej po głowie, jednak nie potrafiłem zrozumieć co. Nie miało to jednak długo trwać. Dziewczyna zabrała z mojej dłoni papierosa i wyrzuciła go gdzieś w dal na mokrą ziemię. „Co robisz?”, zamierzałem warknąć jednak nie zdarzyłem. Zarzuciła dłonie na moją szyję i wychylając głowę do góry pocałowała mnie w usta, nie pozwalając tym samym dojść do słowa. Oniemiały stałem w miejscu, z rozpaczą próbując nadążyć za biegiem wydarzeń. Czas płynął zbyt szybko. Przysunęła się bliżej mnie ocierając się o mój tors. Wtedy usłyszałem dźwięk ponownie otwieranych drzwi i było za późno na cokolwiek. W progu drzwi, ponad blond lokami dostrzegłem, zaskoczoną twarz Gerarda. Wkrótce jednak jego usta wykrzywiły się w dziwnym grymasie złości. Odepchnąłem od siebie dziewczynę z zamiarem, poproszenia go o wspólny powrót do domu, jednak gdy tylko ruszyłem przed siebie, przesuwając Nansy na bok on puścił się biegiem przed siebie.
- Gerard! - zawołałem za nim, jednak ten nie zareagował.
Słyszałem za sobą nawoływania dziewczyny, gdy pobiegłem za nim, ignorując pogodę i śliskie błoto pod moimi stopami.
- Gerard, proszę zaczekaj! - krzyczałem, a mój głos mieszał się z deszczem, moczącym moje ubrania.
Widziałem przed sobą stopniowo zbliżającą się sylwetkę. Chłopak nie odpowiedział na moje prośby. Nawet się nie odwrócił, jednak zwalniał. Chciałem z nim porozmawiać i wyjaśnić wszystko. Co się stało? Nie wiedziałem, czemu tak zareagował. Może nie chciał widzieć mnie z Nansy? Może coś stało się na imprezie? Biegłem za nim potykając się o własne nogi. Czułem na skórze strużkę potu. Zimno zaczynało wciskać się przez przesiąknięte wodą ubrania, które przylegały do mojego ciała. Odległość między nami zaczęła się zmniejszać, aż wreszcie dogoniłem czerwonowłosego i zatrzymałem, łapiąc stanowczo za ramię. Nawet nie próbował się wyrwać, gdy siłą obróciłem go do siebie twarzą. Jego policzki były mokre, a oczy zaczerwienione, jakby płakał, jednak mogło to być urojenie.
- Co się stało? - spytałem, patrząc mu w twarz.
- Ja... - jęknął niepewnie, spuszczając wzrok.
- Tak? - ponowiłem. Gdy znów spojrzał na mnie, jego oczy zalśniły niczym złoto.
- Frankie, to nie takie łatwe jak myślisz! - krzyknął, a jego głos potoczył się echem wśród kropel deszczu.
- Wytłumacz mi! - powiedziałem, zdziwiony jego zachowaniem.
- Nie potrafię. Nie chcę by coś się stało z naszą przyjaźnią. Poza tym, tego nie da się tak po prostu powiedzieć... - spierał się dalej.
- Chociaż spróbuj! Spróbuj mi to pokazać! - wybuchnąłem.
Zawsze uważałem, że na wszystko są dobre słowa wyjaśnienia. Że wszystko ma swój słowny opis i wyjaśnienie, więc co mógł ukrywać? Nagle czas stanął, gdy nasze spojrzenia się zetknęły. Tak bardzo chciałem być kimś w jego oczach, a teraz gubiłem się w ich głębi, jakby były przepaściami bez wyjścia. Tkwiliśmy nieruchomo, całkowicie przemoczeni między szarymi budynkami Pawntacket.
- Chciałbym, żebyś zrozumiał... - szepnął.
W jednej chwili pojąłem, że jednak płakał. Słychać to było w jego głosie. Z niesamowitą prędkością złapał mnie za nadgarstki i popychając lekko, przygwoździł do ściany budynku, przed którym staliśmy. Zbliżył swoją twarz do mojej. Mimowolnie jęknąłem cicho, gdy Gerarda przybliżał się bardziej, zaciskając uścisk. Ustami objął moje wargi, uniemożliwiając mi jakikolwiek odgłos. Poruszał nimi ostrożnie w czułym pocałunku. Moje ciało zastygło, jakby było z wosku. Jego dotyk... pomyślałem. Jego chłodne ręce, zaciśnięte na moich... Jego nieobecne spojrzenie... Jego usta...
Czułem napierające stopniowo na mnie ciało. Język chłopaka wsunął się do mojego podniebienia rozpoczynając jego penetrację. Pocałunek stał się bardziej zachłanny i brutalny. Mimo wszystko ból w nadgarstkach, zmienił się w rozkosz z tej bliskości. Z moich przymkniętych oczu poleciały słone łzy. Nie potrafiłem ich zatrzymać, chociaż nie odczuwałem smutku. Czułem jak odpływamy, lub też robi to otaczający nas świat, umykając gdzieś w dal.
Gerard...
Wokół nas szumiał ocean, a nie deszcz. Jego fale zbliżały się do naszych stóp, jednak zamiast je zmoczyć, oddalały się z powrotem w głębiny. Czerwień włosów chłopaka stała się ogniem ogrzewającym moje ciało, a oczy światłem niosącym bezpieczeństwo i nadzieję.
Chciałem tego?
Mój umysł jakby odpływał wraz z falami, a myśli stały się dziwnie ociężałe i powolne. Nacisk na moich nadgarstkach stopniowo zelżał. W końcu wyrwałem się z niego i wplotłem ostrożnie palce w włosy chłopaka. W jednej chwili ktoś nacisnął przyciska play na pilocie. Czas ruszył, deszcz zaczął na nowo moczyć wszystko w zasięgu wzroku. Nie było już ani oceanu, ani tego dziwnego uczucia wolności. Tym który to przerwał, był właśnie ten, który to wszystko zaczął.
- Przepraszam... - szepnął, jakby zrobił coś złego.
- Za co? - spytałem, a resztki przyjemności odleciały, gdy dostrzegłem przygnębienie na jego twarzy.
- Za to i za te wszystkie kłamstwa... - wyjąkał sztywno, spuszczając głowę.
Było to dla mnie jeszcze większym zaskoczeniem, niż sam pocałunek. Widząc moje zdziwienie Gerard złapał mnie za rękę i pociągnął w stronę swojego domu.
- Wyjaśnię ci u mnie. - rzucił zamyślony.
Znów był tym samym chłopakiem, którego poznałem pierwszego dnia szkoły. Te same nieobecne spojrzenie, ten sam utkwiony gdzieś w dali wzrok, ta sama obojętność w głosie... Prowadził mnie, jakbym nie znał drogi. Zrobił się dziwnie chłodny, jakby nic między nami nie zaszło. To co zrobił, było dla mnie tak ogromnym szokiem, że nawet nie zauważyłem kiedy dotarliśmy na miejsce. Suche pomieszczenia przywitały nas światłem i ciepłem. Z ulgą zrzuciłem przemoczoną kurtkę i buty, które dosłownie ociekały wodą. Złotooki był spięty i jakby zagubiony. Sam nie byłem w lepszym stanie.
Ten pocałunek…
Gerard podszedł do mnie, lekko drżąc.
- Chciałem ci powiedzieć… ale to co zrobiłem. – zaczął jąkając się przy każdym słowie.
Mówienie widocznie sprawiało mu ból.
- To co o mnie wiesz to… złudzenie. Nie jestem do końca taki jakim mnie znasz… - wybąkał.
W mojej głowie ruszyły dwa pociągi pędzące na siebie ze sprzecznymi informacjami, ale..
Ale ten pocałunek…
- Nie zabiłem swojego ojca niechcący – powiedział, jednym tchem. – Ja, ja byłem w tedy z chłopakiem… moim chłopakiem. – odległość między owymi pociągami raptownie się zmniejszała, przy każdym słowie. – Tata nas nakrył. Ja naprawdę nie wiedziałem co zrobić. Wywalił mojego... chłopaka, a na mnie zaczął wrzeszczeć. Mówił, że wyrzuci mnie z domu. Uderzył mnie w policzek i nazwał nic nie wartą ciotą… To mnie zabolało najbardziej. – Z niewyjaśnionej przyczyny cofnąłem się o dwa kroki w tył.
Zrobiłem to właściwie nieumyślnie. Strach był silniejszy, ale nie bałem się go, tylko jego słów.
- Byliśmy w kuchni. Nie panowałem nad sobą. Niedaleko leżał nóż… - po jego policzku spłynęły pojedyncze łzy, a za nimi następne. – To było takie proste… - zakończył, jakby wszystko już wyjaśnił.
Pociągi uderzyły w siebie, wywołując niepojęty chaos w moim umyśle. Strach posuwał się dalej. Nie mogłem nic z siebie wydusić. To nie prawda, pomyślałem, ale jego słowa brzmiały aż nazbyt szczerze. Chciałem temu wszystkiemu zaprzeczyć, lub cofnąć czas. Wyglądał, jakby miał zaraz uciec, wstydząc się tego co wyznał. Jego policzki zakrył lekki rumieniec złości na samego siebie. Ciarki przeszły po moim ciele.
A ten pocałunek…
- Wiedziała o tym tylko Alice i moja matka. Brat nawet niczego nie podejrzewał… tak bezgranicznie ufał moim kłamstwom. – wybąkał. – Dziwne, nawet przy nich nigdy nie płakałem… - dodał, zupełnie innym tonem, patrząc na mnie, jakby zaciekawiony tym faktem.
Jego oczy błyszczały. Przypominały kamienie szlachetne. Pełne były bólu, cierpienia i… Nie potrafiłem określić czego. Może było to zwykłe zainteresowanie moją osobą? Przysunąłem się niepewnie bliżej niego, chodź właśnie stwierdził, że jest mordercą. Co ty robisz? Spytał przerażony umysł, ale to serce zawładnęło moim ciałem. Uciekaj! Krzyknął, próbując przejąć kontrolę, gdy moja dłoń podnosiła się do policzka Gerarda. Czemu tego nie zrobisz? Czemu go nie zostawisz? Moja twarz powoli zbliżała się do jego. Stał w miejscy, jakby gotowy nawet na skazanie. Nachyliłem twarz ku niemu, czując coraz wyraźniej jego ciepły, nierówny oddech na swoich wargach. Większość ludzi, postąpiła by inaczej, ale…
Ale ten pocałunek zmienił wszystko…