Dłonie mi drżały ze strachu. Czemu?
Bezradnie usiadłem na ziemi i oparłem się o drzwi plecami. Po moim
policzku słynęła samotna łza, gdy wpatrywałem się tępo w pudła
czekające na zapełnienie. Wszystko wokół przyprawiało mnie o
mdłości. Przed zwymiotowaniem chroniła mnie jedynie pustka w
żołądku.
- To się nie może tak skończyć... -
powiedziałem do siebie, łamiącym się głosem.
Muszę spróbować coś zrobić,
obiecałem mu, pomyślałem. Jak topielec łapałem się każdej
przepływającej przez moją głowę myśli. Co mogę zrobić? Nic
nie przychodziło mi do głowy, jakby już nie istniała żadna
nadzieja. Może potrafiłbym zapomnieć o Gerardzie, może mógł bym
zaczynać na nowo wszystko od początku, jak po przeprowadzce tutaj.
Nerwowo pokręciłem głową, pragnąc otrząsnąć te myśli. Nie,
nie mógł bym tak go zostawić... Nigdy nie poznam osoby tak
wspaniałej jak on. Nikt nie ma tak cudownego uśmiechu, nikt nie
rozumie mnie tak dobrze bez słów, nikt nie ma tyle ze mną
wspólnego, nikt. Przetarłem oczy, próbując wziąć się w garść.
Czy to musi się tak skończyć? Nie stać nas, przebiegło przez
moją głowę. Zaraz, powiedział cichy głos w mojej głowie,
chodziło o pieniądze. Oczywiście, jaki ja jestem głupi! Nie było
ich stać na utrzymanie, ale ile mogło nam brakować? Gdybym miał
pracę... Wszystko nagle się rozjaśniło. Myśli stały się
pewniejsze, a przyszłość raźniejsza. Ponownie otarłem twarz
wierzchem dłoni. Wstałem na nogi i poszedłem do łazienki.
Doprowadziłem swój wygląd do porządku i przebrałem się w końcu
w czyste ubrania. Wyszedłem z pomieszczenia i podszedłem pod drzwi
sypialni Jack'a i Lusi. Zapukałem w nie delikatnie i poczekałem na
jakąś reakcję.
- Tak? - usłyszałem, stłumiony,
kobiecy głos.
- Mamo. Mogę z tobą porozmawiać? -
zapytałem, zmuszając się do uprzejmego tonu.
- Chwileczkę... - dobiegło w
odpowiedzi.
Nie trwała ona długo i po kilku
sekundach, niska kobieta stała naprzeciwko mnie na progu sypialni.
Jej niebieskie oczy, dały mi do zrozumienia, że wciąż jest na
mnie zła.
- Możemy pomówić na dole? -
spytałem, najgrzeczniej jak potrafiłem.
Chwile się zastanawiała, po czym
kiwnęła twierdząco głową. Przeszliśmy razem do kuchni. Tam,
przysiadła na krześle i spojrzała na mnie z zainteresowaniem.
- Przede wszystkim, przepraszam za to
co zrobiłem...
To, że zdobyłem się na przeprosiny
było cudem, ale czego się nie robi dla ukochanego? Te słowa
zabrzmiały nadzwyczaj normalnie w mojej głowie, a jednak coś w
nich nie pasowało. Twarz mojej rodzicielki rozjaśnił lekki
uśmiech, z powodu mojej skruchy.
- I chciałem zapytać, czy... gdybym
zaczął pracować... - zacząłem, niepewnie. - Czy moglibyśmy tu
zostać?
To, że byłem gotowy zacząć
pracować, zaskoczyło ją. Wpatrywała się we mnie podejrzliwie.
Gdy uświadomiłem sobie, dla kogo to robię, wszystko co razem
zrobiliśmy zaczynało do mnie wracać.
- A gdzie miał byś pracować? -
spytała.
- Jeszcze nie wiem. Coś znajdę. -
odpowiedziałem z przekonaniem.
Zlustrowała mnie znów wzrokiem, po
czym dodała.
- Jesteś pewien?
- Tak – odparłem gorliwie.
- Moglibyśmy spróbować... -
zastanowiła się, odwracając wzrok w zamyśleniu. - No dobrze.
Jeśli znajdziesz pracę w ciągu tygodnia i będzie dosyć
opłacalna, możemy tu zostać.
- Dziękuje! - odpowiedziałem, jeszcze
bardziej entuzjastycznie.
Zdobyłem się na nieśmiały uścisk
wdzięczności. Lusi uśmiechnęła się radośnie na ten przypływ
czułości, jednak ja dobrze wiedziałem, że jest on sztuczny i
wymuszony. Gdy zbliżałem się do niej, myślałem o cudownych,
ogniście czerwonych włosach. Wróciłem do swojego pokoju, w którym
pudła przesunąłem w sam jego kąt. Zerknąłem na zegarek. Była
osiemnasta, więc wychodzenie teraz nie miało sensu. Sięgnąłem po
telefon i wybrałem numer Gerarda.
- Halo? - usłyszałem, po trzech
sygnałach.
- Nie wiesz, gdzie szukają
pracowników? - spytałem z radością.
Musiał ją widocznie wyczuć, bo
zaśmiał się. Ten dźwięk przypominał sam w sobie muzykę.
- Nie, ale z chęcią pomogę ci
znaleźć takie miejsce. - powiedział, uradowany.
- Świetnie. Może jutro po szkole? -
spytałem.
- Pewnie.
- To do zobaczenia. - pożegnałem się
i rozłączyłem.
Zostanę tu, powiedziało uradowane
serce, jednak rozum przerwał mu taniec radości. Gdzie mogę
pracować? Przez głowę przeleciała mi cała okolica. Mogłem
zajrzeć do mnóstwa miejsc: starbooksa, sklepu
muzycznego,
biblioteki. W każdym z
wymienionych dostrzegałem coś dla siebie. Uwielbiałem pić
kawę, kochałem
muzykę i lubiłem czytać. Biblioteka
jednak mimo
wszystko
odpadała, bo co
mógł bym tam robić? Zmęczony sięgnąłem
po książkę od fizyki i pogrążyłem się w nauce, chodź nie
przychodziło mi to łato. W końcu czekał mnie tydzień prawdy...
Nie, to trochę głupio brzmi, ale niech już tak będzie. Jednego
byłem pewien, ode mnie zależy, czy mogę zostać tu z Gerardem. To
imię wywołało u mnie dziwne poczucie niepokoju. Zdałem sobie
dopiero sprawę, co między nami zaszło. Nagła prawda, wlała się
do mojego mózgu, powodując w nim kompletny chaos. Znałem to
uczucie, nawiedzało mnie przy każdym dotyku jego ust... Przecież
jestem chłopakiem, pomyślałem, podnosząc głowę znad książki i
wbijając wzrok w ścianę. On też nim jest, dodał cichy głosik z
tyłu czaszki, zapewne należący do przemądrzałej podświadomości.
- Oj zamknij się...
- mruknąłem do niej, a w zasadzie do siebie.
Ale taka była prawda.
Byliśmy parą zakochanych w sobie chłopaków, a przecież to się
nazywa homoseksualizmem. Ja nie jestem gejem, pomyślałem w obronnym
geście, ale to co razem zrobiliśmy do tej pory mówiło samo za
siebie. Spróbowałem opróżnić głowę, z tych ponurych rozmyślań,
jednak nie dawały one za wygraną. Zrezygnowany odłożyłem książkę
na miejsce i udałem się do łazienki. Tam, po rozebraniu się,
wszedłem pod chłodne strumienie wody z prysznica. Nagłe zimno
pozwoliło mi trzeźwiej myśleć. Chłostało moje plecy i twarz.
Zamknąłem oczy, opierając się o równie pozbawioną ciepła
ścianę. Westchnąłem, co stłumił wszechobecny szum wody. Kim
jestem? Nie potrafiłem odpowiedzieć sobie na to pytanie, bez
długiego zastanowienia. Nasuwała mi się najbardziej banalna i
zarówno nieodpowiednia odpowiedź, ale jednak byłem... Frankiem
Iero. Chłopakiem który szuka pracy, kocha muzykę, uwielbia kawę,
śmieje się z marnych sucharów i kocha... Gerarda Way'a. W myślach
brzmiało to logicznie i składnie, jednak w życiu nie odważył bym
się na wypowiedzenie tych słów głośno. Ale czy naprawdę go
kochałem? W końcu mając siedemnaście lat zdarzały się ludziom
szczenięce zauroczenia, ale to jednak było coś więcej. Przede
wszystkim był moim przyjacielem, ale ten pocałunek... Wspomnienie
tamtego dnia, gdy spotkały się nasze usta, było bezcenne. Moje
ciało wypełniała wtedy dziwna przyjemność i... Sam nie
wiedziałem. Była to bezimienna zachcianka. Gdy moją skórę
całkiem pokryła gęsia skórka wyłączyłem wodę i wyszedłem
spod prysznica. Ubrałem się w piżamę i poszedłem z powrotem do
pokoju. Wdrapałem się na łóżko i po raz kolejny wpatrywałem się
w czerwone imię nade mną. Przymknąłem oczy i moje myśli znów
zaatakowały wspomnienia.
Z
niesamowitą prędkością złapał mnie za nadgarstki i popychając
lekko, przygwoździł do ściany budynku, przed którym staliśmy.
Zbliżył swoją twarz do mojej. Mimowolnie jęknąłem cicho, gdy
Gerarda przybliżał się bardziej, zaciskając uścisk. Ustami objął
moje wargi, uniemożliwiając mi jakikolwiek odgłos. Poruszał nimi
ostrożnie w czułym pocałunku. Moje ciało zastygło, jakby było z
wosku. Jego dotyk... pomyślałem. Jego chłodne ręce, zaciśnięte
na moich... Jego nieobecne spojrzenie... Jego usta...
Czułem
napierające stopniowo na mnie ciało. Język chłopaka wsunął się
do mojego podniebienia rozpoczynając jego penetrację. Pocałunek
stał się bardziej zachłanny i brutalny. Mimo wszystko ból w
nadgarstkach, zmienił się w rozkosz z tej bliskości.
Miałem dziwne wrażenie, że chciałbym to powtórzyć. Ta myśl sprawiła, że wszystkie inne pofrunęły już na kolorowych jednorożców do krainy Morfeusza. Tylko ona sprawiała, że jakaś część mnie nie chciała spokojnie zasnąć...
Juhu !! I feel good ;] tyryryryrym ;> Oh, so good ;D
OdpowiedzUsuńomomomomomomommomom :3 hy hy, zacne dziewojo, zacne ;D XO
OdpowiedzUsuń