środa, 14 marca 2012

8. Czy to musi się tak skończyć?


Dłonie mi drżały ze strachu. Czemu? Bezradnie usiadłem na ziemi i oparłem się o drzwi plecami. Po moim policzku słynęła samotna łza, gdy wpatrywałem się tępo w pudła czekające na zapełnienie. Wszystko wokół przyprawiało mnie o mdłości. Przed zwymiotowaniem chroniła mnie jedynie pustka w żołądku.
- To się nie może tak skończyć... - powiedziałem do siebie, łamiącym się głosem.
Muszę spróbować coś zrobić, obiecałem mu, pomyślałem. Jak topielec łapałem się każdej przepływającej przez moją głowę myśli. Co mogę zrobić? Nic nie przychodziło mi do głowy, jakby już nie istniała żadna nadzieja. Może potrafiłbym zapomnieć o Gerardzie, może mógł bym zaczynać na nowo wszystko od początku, jak po przeprowadzce tutaj. Nerwowo pokręciłem głową, pragnąc otrząsnąć te myśli. Nie, nie mógł bym tak go zostawić... Nigdy nie poznam osoby tak wspaniałej jak on. Nikt nie ma tak cudownego uśmiechu, nikt nie rozumie mnie tak dobrze bez słów, nikt nie ma tyle ze mną wspólnego, nikt. Przetarłem oczy, próbując wziąć się w garść. Czy to musi się tak skończyć? Nie stać nas, przebiegło przez moją głowę. Zaraz, powiedział cichy głos w mojej głowie, chodziło o pieniądze. Oczywiście, jaki ja jestem głupi! Nie było ich stać na utrzymanie, ale ile mogło nam brakować? Gdybym miał pracę... Wszystko nagle się rozjaśniło. Myśli stały się pewniejsze, a przyszłość raźniejsza. Ponownie otarłem twarz wierzchem dłoni. Wstałem na nogi i poszedłem do łazienki. Doprowadziłem swój wygląd do porządku i przebrałem się w końcu w czyste ubrania. Wyszedłem z pomieszczenia i podszedłem pod drzwi sypialni Jack'a i Lusi. Zapukałem w nie delikatnie i poczekałem na jakąś reakcję.
- Tak? - usłyszałem, stłumiony, kobiecy głos.
- Mamo. Mogę z tobą porozmawiać? - zapytałem, zmuszając się do uprzejmego tonu.
- Chwileczkę... - dobiegło w odpowiedzi.
Nie trwała ona długo i po kilku sekundach, niska kobieta stała naprzeciwko mnie na progu sypialni. Jej niebieskie oczy, dały mi do zrozumienia, że wciąż jest na mnie zła.
- Możemy pomówić na dole? - spytałem, najgrzeczniej jak potrafiłem.
Chwile się zastanawiała, po czym kiwnęła twierdząco głową. Przeszliśmy razem do kuchni. Tam, przysiadła na krześle i spojrzała na mnie z zainteresowaniem.
- Przede wszystkim, przepraszam za to co zrobiłem...
To, że zdobyłem się na przeprosiny było cudem, ale czego się nie robi dla ukochanego? Te słowa zabrzmiały nadzwyczaj normalnie w mojej głowie, a jednak coś w nich nie pasowało. Twarz mojej rodzicielki rozjaśnił lekki uśmiech, z powodu mojej skruchy.
- I chciałem zapytać, czy... gdybym zaczął pracować... - zacząłem, niepewnie. - Czy moglibyśmy tu zostać?
To, że byłem gotowy zacząć pracować, zaskoczyło ją. Wpatrywała się we mnie podejrzliwie. Gdy uświadomiłem sobie, dla kogo to robię, wszystko co razem zrobiliśmy zaczynało do mnie wracać.
- A gdzie miał byś pracować? - spytała.
- Jeszcze nie wiem. Coś znajdę. - odpowiedziałem z przekonaniem.
Zlustrowała mnie znów wzrokiem, po czym dodała.
- Jesteś pewien?
- Tak – odparłem gorliwie.
- Moglibyśmy spróbować... - zastanowiła się, odwracając wzrok w zamyśleniu. - No dobrze. Jeśli znajdziesz pracę w ciągu tygodnia i będzie dosyć opłacalna, możemy tu zostać.
- Dziękuje! - odpowiedziałem, jeszcze bardziej entuzjastycznie.
Zdobyłem się na nieśmiały uścisk wdzięczności. Lusi uśmiechnęła się radośnie na ten przypływ czułości, jednak ja dobrze wiedziałem, że jest on sztuczny i wymuszony. Gdy zbliżałem się do niej, myślałem o cudownych, ogniście czerwonych włosach. Wróciłem do swojego pokoju, w którym pudła przesunąłem w sam jego kąt. Zerknąłem na zegarek. Była osiemnasta, więc wychodzenie teraz nie miało sensu. Sięgnąłem po telefon i wybrałem numer Gerarda.
- Halo? - usłyszałem, po trzech sygnałach.
- Nie wiesz, gdzie szukają pracowników? - spytałem z radością.
Musiał ją widocznie wyczuć, bo zaśmiał się. Ten dźwięk przypominał sam w sobie muzykę.
- Nie, ale z chęcią pomogę ci znaleźć takie miejsce. - powiedział, uradowany.
- Świetnie. Może jutro po szkole? - spytałem.
- Pewnie.
- To do zobaczenia. - pożegnałem się i rozłączyłem.
Zostanę tu, powiedziało uradowane serce, jednak rozum przerwał mu taniec radości. Gdzie mogę pracować? Przez głowę przeleciała mi cała okolica. Mogłem zajrzeć do mnóstwa miejsc: starbooksa, sklepu muzycznego, biblioteki. W każdym z wymienionych dostrzegałem coś dla siebie. Uwielbiałem pić kawę, kochałem muzykę i lubiłem czytać. Biblioteka jednak mimo wszystko odpadała, bo co mógł bym tam robić? Zmęczony sięgnąłem po książkę od fizyki i pogrążyłem się w nauce, chodź nie przychodziło mi to łato. W końcu czekał mnie tydzień prawdy... Nie, to trochę głupio brzmi, ale niech już tak będzie. Jednego byłem pewien, ode mnie zależy, czy mogę zostać tu z Gerardem. To imię wywołało u mnie dziwne poczucie niepokoju. Zdałem sobie dopiero sprawę, co między nami zaszło. Nagła prawda, wlała się do mojego mózgu, powodując w nim kompletny chaos. Znałem to uczucie, nawiedzało mnie przy każdym dotyku jego ust... Przecież jestem chłopakiem, pomyślałem, podnosząc głowę znad książki i wbijając wzrok w ścianę. On też nim jest, dodał cichy głosik z tyłu czaszki, zapewne należący do przemądrzałej podświadomości.
- Oj zamknij się... - mruknąłem do niej, a w zasadzie do siebie.
Ale taka była prawda. Byliśmy parą zakochanych w sobie chłopaków, a przecież to się nazywa homoseksualizmem. Ja nie jestem gejem, pomyślałem w obronnym geście, ale to co razem zrobiliśmy do tej pory mówiło samo za siebie. Spróbowałem opróżnić głowę, z tych ponurych rozmyślań, jednak nie dawały one za wygraną. Zrezygnowany odłożyłem książkę na miejsce i udałem się do łazienki. Tam, po rozebraniu się, wszedłem pod chłodne strumienie wody z prysznica. Nagłe zimno pozwoliło mi trzeźwiej myśleć. Chłostało moje plecy i twarz. Zamknąłem oczy, opierając się o równie pozbawioną ciepła ścianę. Westchnąłem, co stłumił wszechobecny szum wody. Kim jestem? Nie potrafiłem odpowiedzieć sobie na to pytanie, bez długiego zastanowienia. Nasuwała mi się najbardziej banalna i zarówno nieodpowiednia odpowiedź, ale jednak byłem... Frankiem Iero. Chłopakiem który szuka pracy, kocha muzykę, uwielbia kawę, śmieje się z marnych sucharów i kocha... Gerarda Way'a. W myślach brzmiało to logicznie i składnie, jednak w życiu nie odważył bym się na wypowiedzenie tych słów głośno. Ale czy naprawdę go kochałem? W końcu mając siedemnaście lat zdarzały się ludziom szczenięce zauroczenia, ale to jednak było coś więcej. Przede wszystkim był moim przyjacielem, ale ten pocałunek... Wspomnienie tamtego dnia, gdy spotkały się nasze usta, było bezcenne. Moje ciało wypełniała wtedy dziwna przyjemność i... Sam nie wiedziałem. Była to bezimienna zachcianka. Gdy moją skórę całkiem pokryła gęsia skórka wyłączyłem wodę i wyszedłem spod prysznica. Ubrałem się w piżamę i poszedłem z powrotem do pokoju. Wdrapałem się na łóżko i po raz kolejny wpatrywałem się w czerwone imię nade mną. Przymknąłem oczy i moje myśli znów zaatakowały wspomnienia.

Z niesamowitą prędkością złapał mnie za nadgarstki i popychając lekko, przygwoździł do ściany budynku, przed którym staliśmy. Zbliżył swoją twarz do mojej. Mimowolnie jęknąłem cicho, gdy Gerarda przybliżał się bardziej, zaciskając uścisk. Ustami objął moje wargi, uniemożliwiając mi jakikolwiek odgłos. Poruszał nimi ostrożnie w czułym pocałunku. Moje ciało zastygło, jakby było z wosku. Jego dotyk... pomyślałem. Jego chłodne ręce, zaciśnięte na moich... Jego nieobecne spojrzenie... Jego usta...
Czułem napierające stopniowo na mnie ciało. Język chłopaka wsunął się do mojego podniebienia rozpoczynając jego penetrację. Pocałunek stał się bardziej zachłanny i brutalny. Mimo wszystko ból w nadgarstkach, zmienił się w rozkosz z tej bliskości.

Miałem dziwne wrażenie, że chciałbym to powtórzyć. Ta myśl sprawiła, że wszystkie inne pofrunęły już na kolorowych jednorożców do krainy Morfeusza. Tylko ona sprawiała, że jakaś część mnie nie chciała spokojnie zasnąć...




2 komentarze:

  1. Juhu !! I feel good ;] tyryryryrym ;> Oh, so good ;D

    OdpowiedzUsuń
  2. omomomomomomommomom :3 hy hy, zacne dziewojo, zacne ;D XO

    OdpowiedzUsuń