Gdy otworzyłem oczy, miałem wrażenie
że ze snu wyrwało mnie zdenerwowanie. Wszystko robiłem w
pośpiechu. Załatwiłem się ubrałem, umyłem, zjadłem śniadanie
i wyszedłem na spotkanie z Gerardem. Zaskoczony nie dostrzegłem
nigdzie płomiennych włosów. Niepewnie spojrzałem na zegarek. No
tak, do umówionej pory zostało piętnaście minut. Tak jak on miał
to w zwyczaju, oparłem się o lampę uliczną i z rękoma w
kieszeniach rozpocząłem czekanie. Nie trwało ono długo, ponieważ
chłopak przyszedł pięć minut później.
- Wcześnie jesteś. - powiedział,
uśmiechając się.
- Racja, hej. - odpowiedziałem,
podchodząc do niego.
Ruszyliśmy w stronę szkoły
rozmawiając.
- To gdzie zaczynamy? - spytał z miną
kłusownika, szykującego się na polowanie.
Zatarł przy tym teatralnie dłonie i
łobuzersko się uśmiechnął. Ta mina sprawiła, że kolana mi
zadrżały. Te niesamowite białe zęby, przyprawiały mnie o gęsią
skórkę. Nie, żeby wyglądały jak wampirze, po prostu znajdowały
się w tych niesamowitych ustach. Boże, co ty robisz! Mój mózg
sprowadził mnie na ziemię z krótkiej wycieczki. Uświadomiłem
sobie, że Gerard wciąż czeka na odpowiedź.
- Mieszkam tu krócej, może coś mi
doradzisz? - powiedziałem w końcu.
- To zależy od ciebie. Od tego co
lubisz robić... - odpowiedział tamten, zastanawiając się.
- To niech będzie starbooks.
- walnąłem bez
zastanowienia.
- Oh...
widzę w twoich oczach skrywaną miłość do kawy... - zaśmiał się
z ironią.
- To naprawdę tak bardzo
widać? - zażartowałem z miną pokutnika.
Oboje parsknęliśmy
śmiechem, co spowodowało, że pragnąłem rozśmieszać
czerwonowłosego non stop. Jego śmiech łaskotał w brzuchu i
zarażał. Brzmiał niczym skomplikowana melodia pianina. Po moim
ciele znów przebiegły dreszcze. Frank, weź się w garść. Jak
zwykle najmądrzejszy rozum upominał mnie, niszcząc atmosferę
panującą we mnie. Nawet nie zauważyłem kiedy, pogrążeni w
rozmowie, dotarliśmy pod drzwi szkoły. Zaczynał się kolejny nudny
dzień...
- Co powiesz na małe
wagary? - spytałem, zniżając głos do szeptu.
Starałem się nadać
głosowi jak najwięcej tajemniczości, jakbym planował jakiś
zamach, czy też napad na bank.
- Nieładnie Frankie, nie
ładnie... - odpowiedział grożąc mi palcem, jednak ruszył ze mną
z powrotem w głąb ulic.
Uśmiechnąłem się
najbardziej słodko jak potrafiłem i zatrzepotałem rzęsami, jakby
decyzja nie była już postanowiona.
- No, ale tym razem ci
daruję. - powiedział chłopak, po namyśle.
Wyszczerzyłem zęby.
Skierowaliśmy się w głąb miasteczka. Staraliśmy się iść
bocznymi uliczkami, żeby nikt nie przyczepił się do nas, że nie
jesteśmy w szkole. Zerknąłem ukradkiem, na chłopaka. Szedł po
mojej prawej pewnie i bez wahania. Kąciki jego ust, skierowane były
ku górze, jednak nie patrzył na mnie. Odwróciłem wzrok, obojętnie
zawieszając go na mijanych budynkach.
- Gdzie idziemy? - spytał,
po jakimś czasie.
- Mam ochotę na loda. -
odpowiedziałem szczerze.
Dopiero radosny i głośny
śmiech Gerarda, uświadomił mi, że to zdanie posiada drugie dno.
Spojrzałem na niego z powagą, jak dorosły na dziecko śmiejące
się ze słowa „kupa”.
- Jasne, jest już dość
ciepło na lody. - odpowiedział, akcentując ostatnie słowo.
Szturchnąłem go lekko
ramieniem, jednak dalej naśmiewał się ze mnie. Dźwięk ten był
tak niesamowity, że po moim ciele przechodziły ciarki. Spojrzałem
znów na niego. W słońcu dostrzegłem jego białe zęby i
przymrużone ze śmiechu, powieki. Po chwili dołączyłem do niego.
Gdy wreszcie się uspokoiliśmy z szerokimi uśmiechami,
skierowaliśmy się do piekarni, w której sprzedawano także lody.
Gdy dotarliśmy na miejsce drobna, ruda, trzydziestolatka spytała
nas o smak.
- Waniliowe. -
odpowiedzieliśmy chórem, a po chwili, znów wybuchnęliśmy
śmiechem.
Kobieta, kilka sekund
przyglądała nam się podejrzliwie po czym nałożyła nam po jednej
gałce na rożek. Grzecznie zapłaciliśmy i podziękowaliśmy.
Ruszyliśmy uliczkami. Znów ukradkiem spoglądałem na Gerarda,
podczas gdy on, szczerząc zęby, powoli pochłaniał swoją porcję.
Patrząc tak na niego, obudziło się we mnie dziwne uczucie. Cisza
wokół, stała się naglę zbyt przytłaczająca, więc pośpiesznie
ją przewałem.
- Teraz do starbooks'a? -
spytałem, siląc się na obojętność.
- Jeśli tak ci się
spieszy... - uśmiechnął się promienie.
Ów, dziwne uczucie
nasiliło się. Odwróciłem głowę w bok, aby nie dostrzegł wyrazu
mojej twarzy. Co się z tobą dzieje Frank? Mózg znów pukał mi w
czoło, nie rozumiejąc mojego zachowania. Z trudem udało mi się,
nie odpowiedzieć na głos.
- Jak dobrze, że
skończyłem szesnaście lat dwa miesiące temu. - westchnąłem.
-No, masz szczęście.
Gdybyś ich nie miał, mógł bym ci... nie wiem jak to nazwać. -
Przez chwilę zdawało się że żałuje, że zaczął to zdanie. -
No wiesz... za coś płacić.
Zaśmiałem się myśląc
początkowo, że to żart. Jaki ja jestem naiwny... Gdyby wszystko
było wokół żartem, życie było by zbyt łatwe.
- Przecież jesteś w moim
wieku. Pomyśl, jak by to wyglądało. - odpowiedziałem, jednak w
moim głosie wyczuwalne było napięcie.
- Przykro mi, że muszę
cię zasmucić, ale jestem od ciebie starszy. W kwietniu skończę
dziewiętnaście lat. - wyznał, rumieniąc się lekko.
- Jak to? - ta informacja,
szczerze mnie zdziwiła.
Gerard, ze swoimi
czerwonymi włosami i błyszczącymi oczami, wyglądał jak
przeciętny nastolatek, a w rzeczywistości był już dorosły.
- Zdarzyło mi się kilka
razy powtarzać klasę. W trudnym okresie... - westchnął, cicho.
Między nami, na powrót,
zapadła cisza. Zastanawiałem się co odpowiedzieć, jednak nic nie
przychodziło mi do głowy. Wpatrywałem się z przesadnym skupieniem
w swoje, znoszone, szare trampki. Przygryzłem wargę, żeby nie
palnąć jakiejś głupoty. Mój lud, zniknął z zaskakującą
szybkością. Wciąż milcząc doszliśmy do celu. Gerard skończył
jeść i spojrzał na mnie, odsłaniając zęby.
- Idź, ja tu poczekam. -
powiedział, swobodnym głosem.
- Trzymaj za mnie kciuki.
- mruknąłem.
Przekroczyłem próg drzwi
i do moich uszu dotarły brzęki i szmery rozmów, a do nosa,
niezwykle przyjemny, zapach kawy. Ściany były pomalowane na ciepły,
odcień brązu. Podłogę wyłożono podobnymi panelami. Całe
pomieszczenie było pełne niskich stolików i kremowych sof.
Ruszyłem do bufetu, w którym stały dwie osoby. Jedną z nich, była
blondynka podobna do Nansy, a drugą brunet w średnim wieku. Mieli
na sobie, brązowe fartuchy z logiem „Cafe Romance”. Skierowałem
się do tej drugiej, ponieważ mężczyzna uśmiechał się
przyjaźnie i sprawiał wrażenie sympatycznego.
- Dzień dobry. -
powiedział, gdy tylko dotarłem, dostatecznie blisko lady. - Co
podać?
- Nic... Chciałem tylko
zapytać, czy może szukają państwo pracownika. - odpowiedziałem.
Starałem się zabrzmieć
poważnie i oficjalnie, jednak lekkie jąkanie się, psuło cały
efekt. Przygryzłem warkę ze zniecierpliwienia. Dostrzegłem lekkie
zeskocznie na twarzy mojego rozmówcy, jednak zstąpił je szybko
kolejnym uśmiechem.
- Zaraz zapytam. Niech pan
chwileczkę poczeka. - oznajmił, po czym skierował się do
blondynki obok.
Coś jej w skrócie
wyjaśnił i poszedł na zaplecze. Nie czekałem długo, gdy wynurzył
się z niego po chwili, z profesjonalną miną, czyli szczerząc
zęby. Jego sympatyczność, stopniowo zaczynała mnie denerwować.
- Przykro mi, ale nikt nie
jest potrzebny. - powiedział.
- Dziękuje. - rzuciłem i
odszedłem.
Wyszedłem na zewnątrz z
niekrytym przygnębieniem.
- Co, nie wyszło? -
spytał Gerard, chociaż byłem pewien, że zna odpowiedź z wyrazu
mojej twarzy.
Potwierdziłem to tylko
skinieniem głowy. Ruszyliśmy dalej, kierując się do sklepu
muzycznego. Właściwie, to ja prowadziłem, czerwonowłosy tylko za
mną podążał. Zerknąłem na niego i dostrzegłem, że moja
pierwsza porażka, nie zmieniła nic w wyrazie jego twarzy. Widząc,
że go „podglądam”, położył mi rękę na ramieniu.
- Spodziewałeś się, że
uda ci się za pierwszym razem? - spytał.
- Miałem taką cichą
nadzieję... - burknąłem.
Chłopak zaśmiał się
serdecznie, rozbawiony moim pesymizmem. Dotarliśmy do sklepu, jednak
efekt był taki sam, co jedynie jeszcze bardziej, przygasiło moją
motywację. To samo, powtórzyło się w bibliotece publicznej.
Zrezygnowany spojrzałem na zegarek. Dochodziła dwunasta, więc
miniony czas, jeszcze bardziej mnie przygnębiał. Powłócząc
nogami, skierowałem się w stronę parku.
- Już się poddałeś? -
zażartował, złotooki. - Nie zależy ci na mnie?
Brzmiało to jak dowcip,
jednak tak to właśnie mogło wyglądać.
- Oczywiście, że mi na
tobie zależy. - wyznałem.
- To weź się w garść i
chodź. - powiedział z entuzjazmem, łapiąc mnie za rękę i
ciągnąc w głąb miasteczka.
Nie miałem ani siły, ani
chęci mu się wyrywać, więc potulnie ruszyłem za nim. Doszliśmy
w okolice centrum. Gerard, wciąż trzymał moją dłoń w swojej,
jednak nie przeszkadzało mi to. W pewnym momencie dostrzegłem
znajomy szyld za obskurnym budynkiem.
- Oszalałeś? - spytałem,
mojego przewodnika.
Za owym budynkiem, pojawił
się jeszcze jeden, ale zupełnie inny. Ów szyld przedstawiał
dziwnego człowieczka, a pod nim napis „KFC”. Wszystko to
utrzymane w kolorze niebieskim, białym i czerwonym. Za owym
budynkiem, pojawił się jeszcze jeden, ale zupełnie inny.
Stęknąłem, zbliżając się do niego.
- Nie wybrzydzaj.
Zdawało mi się, że jest
rozbawiony całą sytuacją. Westchnąłem, wiedząc że nie da za
wygraną. Ah, ten uparciuch, pomyślałem. Lubiłem się z nim
spierać, oczywiście z błahostek. Zawsze nieustępliwe bronił
swojego zdania i podawał przeróżne argumenty, byle tylko trzymać
przy swoim. Ściany budynku były czerwone. Nad wejściem wisiał
szyld, a z okien widać było zatłoczone wnętrze. Przekroczyliśmy
próg razem. Gerard zrobił to pewnie, aby popatrzeć na moje męki.
Wnętrze było jasne, ale z pewnością nie przestronne. W wolnych
miejscach poustawiano proste, białe stoły i podobne fotele. Spod
bufetu, znajdującego się na wprost od wejścia, ciągnęła się
spora kolejka. Efektowi przepełnienia, towarzyszył panujący w okół
gwar. Rzuciłem czerwonowłosemu spojrzenie, cisnące błyskawicami.
Ten puścił do mnie oko i pociągnął za rękaw do kolejki.
Rozglądałem się wokół, ponieważ fast food w moim starym mieście
był znacznie mniejszy i mniej oblegany. Stanęliśmy na końcu.
Czekaliśmy dość długo, komentując wystrój. W końcu dotarłem
do dziewczyny stojącej za ladą. Miała ciemne, długie włosy
związane w luźny kucyk i zadurzy, niebieski t-shirt z logo na
piersi i kołnierzykiem.
- Dzień dobry, co dla
pana? - spytała monotonnym głosem.
- Chciałem tylko zapytać,
czy może szukają państwo pracownika. - odpowiedziałem pytaniem na
pytanie, znacznie pewniej, niż za pierwszym razem.
- Chwileczkę... -
powiedziała i wyszła, przez bordowe drzwi na zaplecze.
Gdy odchodziła
dostrzegłem na jej szyi tatuaż, przedstawiający japoński symbol.
Uśmiechnąłem się pod nosem. Od dłuższego czasy planowałem
sobie wytatuować w podobnym miejscy skorpiona. Dziewczyna wróciła
po chwili.
- Da się coś
załatwić. - powiedziała i obdarzyła mnie szczerym uśmiechem.
Miała stalowe oczy,
pokreślone czarną kredką. To wszystko świetnie komponowało się
z jej jasną karnacją. Była mniej więcej w moim wieku. Zmieniła
się z jakimś mężczyzną i pomogła mi załatwić wszystko.
Godzinę później wyszedłem z fast food'a z pierwszą pracą i
zadowolonym Gerardem u boku. Widocznie był rozbawiony całą
sytuacją.
- I masz już z głowy
szukanie pracy. - powiedział. - Będę przychodził tu i zamawiał u
ciebie gigantyczne porcje, a na dodatek zostawiał ci resztę.
- Wiesz, że nie musisz. -
odpowiedziałem, speszony.
- Ale chcę. Miło będzie
cię odwiedzać w takim miejscu, a przy okazji się najem. -
zażartował.
Owa dziewczyna, która mi
pomogła, przedstawiła się Steel. Okazało się, że będziemy
pracować na jednej zmianie. Wróciłem do domu zadowolony i na progu
powiadomiłem moją rodzicielkę o swoim sukcesie. Lusi jedynie się
uśmiechnęła i powiedziała, że możemy tu spróbować mieszkać
dalej. W łóżku długo nie mogłem zasnąć, myśląc o kolejnych
dniach w Pawnatucket...
Awww Yea! *le okrzyk rodem od podstarzałego kibica piłki nożnej z puszką piwa w ręce i wielkim brzuchem na wierzchu* Wielbię. XO
OdpowiedzUsuńO ja czyżby Franek miał nieprzyzwoite myśli ?? ;>
OdpowiedzUsuńoj jak najbardziej nieprzyzwoite! Zacne :)
OdpowiedzUsuń