niedziela, 25 marca 2012

9. Nie wybrzydzaj...


Gdy otworzyłem oczy, miałem wrażenie że ze snu wyrwało mnie zdenerwowanie. Wszystko robiłem w pośpiechu. Załatwiłem się ubrałem, umyłem, zjadłem śniadanie i wyszedłem na spotkanie z Gerardem. Zaskoczony nie dostrzegłem nigdzie płomiennych włosów. Niepewnie spojrzałem na zegarek. No tak, do umówionej pory zostało piętnaście minut. Tak jak on miał to w zwyczaju, oparłem się o lampę uliczną i z rękoma w kieszeniach rozpocząłem czekanie. Nie trwało ono długo, ponieważ chłopak przyszedł pięć minut później.
- Wcześnie jesteś. - powiedział, uśmiechając się.
- Racja, hej. - odpowiedziałem, podchodząc do niego.
Ruszyliśmy w stronę szkoły rozmawiając.
- To gdzie zaczynamy? - spytał z miną kłusownika, szykującego się na polowanie.
Zatarł przy tym teatralnie dłonie i łobuzersko się uśmiechnął. Ta mina sprawiła, że kolana mi zadrżały. Te niesamowite białe zęby, przyprawiały mnie o gęsią skórkę. Nie, żeby wyglądały jak wampirze, po prostu znajdowały się w tych niesamowitych ustach. Boże, co ty robisz! Mój mózg sprowadził mnie na ziemię z krótkiej wycieczki. Uświadomiłem sobie, że Gerard wciąż czeka na odpowiedź.
- Mieszkam tu krócej, może coś mi doradzisz? - powiedziałem w końcu.
- To zależy od ciebie. Od tego co lubisz robić... - odpowiedział tamten, zastanawiając się.
- To niech będzie starbooks. - walnąłem bez zastanowienia.
- Oh... widzę w twoich oczach skrywaną miłość do kawy... - zaśmiał się z ironią.
- To naprawdę tak bardzo widać? - zażartowałem z miną pokutnika.
Oboje parsknęliśmy śmiechem, co spowodowało, że pragnąłem rozśmieszać czerwonowłosego non stop. Jego śmiech łaskotał w brzuchu i zarażał. Brzmiał niczym skomplikowana melodia pianina. Po moim ciele znów przebiegły dreszcze. Frank, weź się w garść. Jak zwykle najmądrzejszy rozum upominał mnie, niszcząc atmosferę panującą we mnie. Nawet nie zauważyłem kiedy, pogrążeni w rozmowie, dotarliśmy pod drzwi szkoły. Zaczynał się kolejny nudny dzień...
- Co powiesz na małe wagary? - spytałem, zniżając głos do szeptu.
Starałem się nadać głosowi jak najwięcej tajemniczości, jakbym planował jakiś zamach, czy też napad na bank.
- Nieładnie Frankie, nie ładnie... - odpowiedział grożąc mi palcem, jednak ruszył ze mną z powrotem w głąb ulic.
Uśmiechnąłem się najbardziej słodko jak potrafiłem i zatrzepotałem rzęsami, jakby decyzja nie była już postanowiona.
- No, ale tym razem ci daruję. - powiedział chłopak, po namyśle.
Wyszczerzyłem zęby. Skierowaliśmy się w głąb miasteczka. Staraliśmy się iść bocznymi uliczkami, żeby nikt nie przyczepił się do nas, że nie jesteśmy w szkole. Zerknąłem ukradkiem, na chłopaka. Szedł po mojej prawej pewnie i bez wahania. Kąciki jego ust, skierowane były ku górze, jednak nie patrzył na mnie. Odwróciłem wzrok, obojętnie zawieszając go na mijanych budynkach.
- Gdzie idziemy? - spytał, po jakimś czasie.
- Mam ochotę na loda. - odpowiedziałem szczerze.
Dopiero radosny i głośny śmiech Gerarda, uświadomił mi, że to zdanie posiada drugie dno. Spojrzałem na niego z powagą, jak dorosły na dziecko śmiejące się ze słowa „kupa”.
- Jasne, jest już dość ciepło na lody. - odpowiedział, akcentując ostatnie słowo.
Szturchnąłem go lekko ramieniem, jednak dalej naśmiewał się ze mnie. Dźwięk ten był tak niesamowity, że po moim ciele przechodziły ciarki. Spojrzałem znów na niego. W słońcu dostrzegłem jego białe zęby i przymrużone ze śmiechu, powieki. Po chwili dołączyłem do niego. Gdy wreszcie się uspokoiliśmy z szerokimi uśmiechami, skierowaliśmy się do piekarni, w której sprzedawano także lody. Gdy dotarliśmy na miejsce drobna, ruda, trzydziestolatka spytała nas o smak.
- Waniliowe. - odpowiedzieliśmy chórem, a po chwili, znów wybuchnęliśmy śmiechem.
Kobieta, kilka sekund przyglądała nam się podejrzliwie po czym nałożyła nam po jednej gałce na rożek. Grzecznie zapłaciliśmy i podziękowaliśmy. Ruszyliśmy uliczkami. Znów ukradkiem spoglądałem na Gerarda, podczas gdy on, szczerząc zęby, powoli pochłaniał swoją porcję. Patrząc tak na niego, obudziło się we mnie dziwne uczucie. Cisza wokół, stała się naglę zbyt przytłaczająca, więc pośpiesznie ją przewałem.
- Teraz do starbooks'a? - spytałem, siląc się na obojętność.
- Jeśli tak ci się spieszy... - uśmiechnął się promienie.
Ów, dziwne uczucie nasiliło się. Odwróciłem głowę w bok, aby nie dostrzegł wyrazu mojej twarzy. Co się z tobą dzieje Frank? Mózg znów pukał mi w czoło, nie rozumiejąc mojego zachowania. Z trudem udało mi się, nie odpowiedzieć na głos.
- Jak dobrze, że skończyłem szesnaście lat dwa miesiące temu. - westchnąłem.
-No, masz szczęście. Gdybyś ich nie miał, mógł bym ci... nie wiem jak to nazwać. - Przez chwilę zdawało się że żałuje, że zaczął to zdanie. - No wiesz... za coś płacić.
Zaśmiałem się myśląc początkowo, że to żart. Jaki ja jestem naiwny... Gdyby wszystko było wokół żartem, życie było by zbyt łatwe.
- Przecież jesteś w moim wieku. Pomyśl, jak by to wyglądało. - odpowiedziałem, jednak w moim głosie wyczuwalne było napięcie.
- Przykro mi, że muszę cię zasmucić, ale jestem od ciebie starszy. W kwietniu skończę dziewiętnaście lat. - wyznał, rumieniąc się lekko.
- Jak to? - ta informacja, szczerze mnie zdziwiła.
Gerard, ze swoimi czerwonymi włosami i błyszczącymi oczami, wyglądał jak przeciętny nastolatek, a w rzeczywistości był już dorosły.
- Zdarzyło mi się kilka razy powtarzać klasę. W trudnym okresie... - westchnął, cicho.
Między nami, na powrót, zapadła cisza. Zastanawiałem się co odpowiedzieć, jednak nic nie przychodziło mi do głowy. Wpatrywałem się z przesadnym skupieniem w swoje, znoszone, szare trampki. Przygryzłem wargę, żeby nie palnąć jakiejś głupoty. Mój lud, zniknął z zaskakującą szybkością. Wciąż milcząc doszliśmy do celu. Gerard skończył jeść i spojrzał na mnie, odsłaniając zęby.
- Idź, ja tu poczekam. - powiedział, swobodnym głosem.
- Trzymaj za mnie kciuki. - mruknąłem.
Przekroczyłem próg drzwi i do moich uszu dotarły brzęki i szmery rozmów, a do nosa, niezwykle przyjemny, zapach kawy. Ściany były pomalowane na ciepły, odcień brązu. Podłogę wyłożono podobnymi panelami. Całe pomieszczenie było pełne niskich stolików i kremowych sof. Ruszyłem do bufetu, w którym stały dwie osoby. Jedną z nich, była blondynka podobna do Nansy, a drugą brunet w średnim wieku. Mieli na sobie, brązowe fartuchy z logiem „Cafe Romance”. Skierowałem się do tej drugiej, ponieważ mężczyzna uśmiechał się przyjaźnie i sprawiał wrażenie sympatycznego.
- Dzień dobry. - powiedział, gdy tylko dotarłem, dostatecznie blisko lady. - Co podać?
- Nic... Chciałem tylko zapytać, czy może szukają państwo pracownika. - odpowiedziałem.
Starałem się zabrzmieć poważnie i oficjalnie, jednak lekkie jąkanie się, psuło cały efekt. Przygryzłem warkę ze zniecierpliwienia. Dostrzegłem lekkie zeskocznie na twarzy mojego rozmówcy, jednak zstąpił je szybko kolejnym uśmiechem.
- Zaraz zapytam. Niech pan chwileczkę poczeka. - oznajmił, po czym skierował się do blondynki obok.
Coś jej w skrócie wyjaśnił i poszedł na zaplecze. Nie czekałem długo, gdy wynurzył się z niego po chwili, z profesjonalną miną, czyli szczerząc zęby. Jego sympatyczność, stopniowo zaczynała mnie denerwować.
- Przykro mi, ale nikt nie jest potrzebny. - powiedział.
- Dziękuje. - rzuciłem i odszedłem.
Wyszedłem na zewnątrz z niekrytym przygnębieniem.
- Co, nie wyszło? - spytał Gerard, chociaż byłem pewien, że zna odpowiedź z wyrazu mojej twarzy.
Potwierdziłem to tylko skinieniem głowy. Ruszyliśmy dalej, kierując się do sklepu muzycznego. Właściwie, to ja prowadziłem, czerwonowłosy tylko za mną podążał. Zerknąłem na niego i dostrzegłem, że moja pierwsza porażka, nie zmieniła nic w wyrazie jego twarzy. Widząc, że go „podglądam”, położył mi rękę na ramieniu.
- Spodziewałeś się, że uda ci się za pierwszym razem? - spytał.
- Miałem taką cichą nadzieję... - burknąłem.
Chłopak zaśmiał się serdecznie, rozbawiony moim pesymizmem. Dotarliśmy do sklepu, jednak efekt był taki sam, co jedynie jeszcze bardziej, przygasiło moją motywację. To samo, powtórzyło się w bibliotece publicznej. Zrezygnowany spojrzałem na zegarek. Dochodziła dwunasta, więc miniony czas, jeszcze bardziej mnie przygnębiał. Powłócząc nogami, skierowałem się w stronę parku.
- Już się poddałeś? - zażartował, złotooki. - Nie zależy ci na mnie?
Brzmiało to jak dowcip, jednak tak to właśnie mogło wyglądać.
- Oczywiście, że mi na tobie zależy. - wyznałem.
- To weź się w garść i chodź. - powiedział z entuzjazmem, łapiąc mnie za rękę i ciągnąc w głąb miasteczka.
Nie miałem ani siły, ani chęci mu się wyrywać, więc potulnie ruszyłem za nim. Doszliśmy w okolice centrum. Gerard, wciąż trzymał moją dłoń w swojej, jednak nie przeszkadzało mi to. W pewnym momencie dostrzegłem znajomy szyld za obskurnym budynkiem.
- Oszalałeś? - spytałem, mojego przewodnika.
Za owym budynkiem, pojawił się jeszcze jeden, ale zupełnie inny. Ów szyld przedstawiał dziwnego człowieczka, a pod nim napis „KFC”. Wszystko to utrzymane w kolorze niebieskim, białym i czerwonym. Za owym budynkiem, pojawił się jeszcze jeden, ale zupełnie inny. Stęknąłem, zbliżając się do niego.
- Nie wybrzydzaj.
Zdawało mi się, że jest rozbawiony całą sytuacją. Westchnąłem, wiedząc że nie da za wygraną. Ah, ten uparciuch, pomyślałem. Lubiłem się z nim spierać, oczywiście z błahostek. Zawsze nieustępliwe bronił swojego zdania i podawał przeróżne argumenty, byle tylko trzymać przy swoim. Ściany budynku były czerwone. Nad wejściem wisiał szyld, a z okien widać było zatłoczone wnętrze. Przekroczyliśmy próg razem. Gerard zrobił to pewnie, aby popatrzeć na moje męki. Wnętrze było jasne, ale z pewnością nie przestronne. W wolnych miejscach poustawiano proste, białe stoły i podobne fotele. Spod bufetu, znajdującego się na wprost od wejścia, ciągnęła się spora kolejka. Efektowi przepełnienia, towarzyszył panujący w okół gwar. Rzuciłem czerwonowłosemu spojrzenie, cisnące błyskawicami. Ten puścił do mnie oko i pociągnął za rękaw do kolejki. Rozglądałem się wokół, ponieważ fast food w moim starym mieście był znacznie mniejszy i mniej oblegany. Stanęliśmy na końcu. Czekaliśmy dość długo, komentując wystrój. W końcu dotarłem do dziewczyny stojącej za ladą. Miała ciemne, długie włosy związane w luźny kucyk i zadurzy, niebieski t-shirt z logo na piersi i kołnierzykiem.
- Dzień dobry, co dla pana? - spytała monotonnym głosem.
- Chciałem tylko zapytać, czy może szukają państwo pracownika. - odpowiedziałem pytaniem na pytanie, znacznie pewniej, niż za pierwszym razem.
- Chwileczkę... - powiedziała i wyszła, przez bordowe drzwi na zaplecze.
Gdy odchodziła dostrzegłem na jej szyi tatuaż, przedstawiający japoński symbol. Uśmiechnąłem się pod nosem. Od dłuższego czasy planowałem sobie wytatuować w podobnym miejscy skorpiona. Dziewczyna wróciła po chwili.
- Da się coś załatwić. - powiedziała i obdarzyła mnie szczerym uśmiechem.
Miała stalowe oczy, pokreślone czarną kredką. To wszystko świetnie komponowało się z jej jasną karnacją. Była mniej więcej w moim wieku. Zmieniła się z jakimś mężczyzną i pomogła mi załatwić wszystko. Godzinę później wyszedłem z fast food'a z pierwszą pracą i zadowolonym Gerardem u boku. Widocznie był rozbawiony całą sytuacją.
- I masz już z głowy szukanie pracy. - powiedział. - Będę przychodził tu i zamawiał u ciebie gigantyczne porcje, a na dodatek zostawiał ci resztę.
- Wiesz, że nie musisz. - odpowiedziałem, speszony.
- Ale chcę. Miło będzie cię odwiedzać w takim miejscu, a przy okazji się najem. - zażartował.
Owa dziewczyna, która mi pomogła, przedstawiła się Steel. Okazało się, że będziemy pracować na jednej zmianie. Wróciłem do domu zadowolony i na progu powiadomiłem moją rodzicielkę o swoim sukcesie. Lusi jedynie się uśmiechnęła i powiedziała, że możemy tu spróbować mieszkać dalej. W łóżku długo nie mogłem zasnąć, myśląc o kolejnych dniach w Pawnatucket...

3 komentarze:

  1. Awww Yea! *le okrzyk rodem od podstarzałego kibica piłki nożnej z puszką piwa w ręce i wielkim brzuchem na wierzchu* Wielbię. XO

    OdpowiedzUsuń
  2. O ja czyżby Franek miał nieprzyzwoite myśli ?? ;>

    OdpowiedzUsuń
  3. oj jak najbardziej nieprzyzwoite! Zacne :)

    OdpowiedzUsuń