Nie było go... ani przed moim domem,
ani w szkole. Nigdzie nie spotkałem mojego słońca, mojej tarczy
przed samotnością, jego dłoni wciąż blisko mojej, jego ust,
które wprawiały mnie w gorączkę...
- Jak się czujesz? - usłyszałem, za
plecami.
Odwróciłem się, natrafiając
wzrokiem na natrętną blondynkę.
- Dobrze, Nansy... - odpowiedziałem
chłodno i sarkastycznie.
- Ile razy mam cię przepraszać za
tamtą imprezę? Przecież byłam kompletnie pijana! - powiedziała,
nadymając usta. - Ledwo trzymałam się na nogach!
Westchnąłem głęboko, po czym
wzruszyłem obojętnie ramionami.
- A gdzie Way? - spytała, ruszając ze
mną do sali od religii, przedmiotu który bił na głowę wszystkie
inne, swoją głupotą.
Być może było to tylko moje zdanie,
zatwardziałego ateisty, który po prostu wolał uniknąć siedzenia
w szkole dłużej z powodu etyki.
- Źle się dziś czuje. - wyjaśniłem,
nie darząc jej nawet spojrzeniem.
Dzień minął, jak się tego
spodziewałem, wolno. Czas działał na moją niekorzyść, płynąc
leniwie i ciągnąc się niemiłosiernie. Brak Gerarda doprowadzał
mnie do szaleństwa i miałem gdzieś to, że nie jest to normalne.
Ja... kochałem go.
W końcu opuściłem budynek szkoły i
skierowałem się w dobrze znaną uliczkę. Kilka minut później,
zza domów wyłonił się ten należący do czerwonowłosego.
Podszedłem do drzwi i zapukałem w nie. Po chwili otworzył mi
wysoki blondyn.
- Cześć. - powiedziałem, czując się
dziwnie na progu.
Zwykle wchodziłem do środka za
gospodarzem, jednak teraz wolałem zachować się najuprzejmiej jak
potrafiłem, żeby zrobić dobre wrażenie na bracie Gerarda.
- Hej Frank! - powiedział, wyraźnie
ucieszony moją wizytą. - Wchodź, wchodź...
Wsunął się trochę głębiej i
obrócił tak, żebym mógł go minąć. Wykonał śmieszny ruch
ręką, jakby naśladując lokaja w jakiejś rezydencji.
- Dzięki... - zacząłem. - Jak
Gerard?
W twarzy Mikey'a coś drgnęło. Jego
krzywy uśmiech zniknął i zastąpiło go zatroskanie.
- Już lepiej, ale to trochę dziwne,
że tak nagle się źle poczuł.- powiedział.
- Też tak sądzę. - mruknąłem,
przechodząc do salonu. - Gdzie jest?
- U siebie. Chcesz się może czegoś
napić?
- Nie, dzięki. Poradzę sobie. -
rzuciłem szybko, wchodząc na schody.
Zapukałem cicho w drzwi do pokoju
Gerarda. Po usłyszeniu krótkiego „proszę”, wszedłem do
środka. Chłopak siedział przy biurku z ołówkiem w ręku. Jego
twarz była dziwnie blada, jednak rozświetlał ją szczery uśmiech.
- No wreszcie. Już myślałem, że
Mikey się do mnie dobierze. - powiedział.
- A co się stało? Chciał wlać w
ciebie rosołek? - zażartowałem, z ulgą widząc, że humor mu
dopisuje.
- Coś w tym stylu.
Podniósł dłoń do ust, by stłumić
kaszlnięcie. Niepewnie usiadłem na jego łóżku, z strapieniem
patrząc mu w oczy. Odłożył ołówek i zwrócił twarz w moją
stronę.
- Oj nie rób takiej miny. Jeszcze nie
umieram... - powiedział, zaniepokojony.
- Ehh... ten piątek trzynastego. -
mruknąłem i rozłożyłem się na jego pościeli, jak na własnej.
Usłyszałem dźwięczny śmiech. Po
chwili łóżko skrzypnęło pod ciężarem drugiego ciała. Gerard
siedząc obok, mimo wszystko starał się ograniczyć kontakt między
nami i nie dotykać nawet mojej dłoni. Widząc to podniosłem się,
tak by nasze twarze były na tej samej wysokości... a przynajmniej
na podobnej, bo czerwonowłosy był ode mnie wyższy prawie o pół
głowy. Sięgnąłem dłonią do jego warg i delikatnie przejechałem
po nich wskazującym palcem.
- Nawet gdybyś miał umrzeć, poszedł
bym za tobą... - szepnąłem, muskając ustami jego policzek.
Podniosłem ponownie wzrok i
dostrzegłem zaskoczenie na jego twarzy.
- Czemu? - spytał, marszcząc
delikatnie brwi.
- Bo... - zacząłem. - Bo cię kocham.
Złotooki odsłonił zęby w uroczym
uśmiechu.
- Nawet gdybym umarł, nie pozwolił
bym by cię to spotkało, bo też cię kocham. - szepnął,
nachylając się nade mną.
Nasze usta złączyły się. Czułem
jak wszelkie obawy ulatują z mojego ciała. Chciałem móc po
prostu, być blisko niego. A to co powiedział o swojej śmierci...
Przecież, gdyby umarł, moje życie nie miało by już najmniejszego
sensu, a on chciałby mnie skazać na pustą egzystencję.
Oparłem dłoń o jego tors, czując
pod palcami szybkie bicie serca. Moje własne biło w tym samym
rytmie, jakby były połączone i pompowały tą samą krew. Po
chwili chłopak odsunął się ode mnie, z wyraźnym przygnębieniem.
- Cokolwiek to jest, nie chcę cię
zarazić. - powiedział.
- Cokolwiek to jest... - powtórzyłem.
- Mogę chorować na to, razem z tobą.
Gerard wstał z łóżka i usiadł z
powrotem przy biurku.
- Ja chyba coś powiedziałem! -
podniosłem lekko głos, również wstając.
- Nie zauważyłem. A tak swoją drogą,
wziąłeś mi lekcje? - spytał, zmieniając temat.
Wydałem z siebie cichy pomruk i
zszedłem na dół po plecak, który tam wcześniej zostawiłem.
Gdyby nie to, że Gerard co jakiś czas
kasłał, przyprawiając mnie tym o gęsią skórkę, odniósł bym
wrażenie, że nic mu nie jest. Śmiał się, rozmawiał ze mną, a
nawet rzucał we mnie książką, gdy twierdziłem, że jest
strasznym kujonem. Za oknem słońce zachodziło za widnokrąg, a ja
dalej siedziałem na podłodze w jego pokoju, szczerząc się mówiąc,
mówiąc i mówiąc, jak katarynka. Gdy księżyc wisiał już nisko
na niebie, wyszedłem, pożegnany bardzo uprzejmie przez Mikey'a.
Wiatr owiewał moją twarz, niosąc ze sobą zapach wiosny. Kwiecień
robił się coraz cieplejszy. Gdy dotarłem do domu, mój telefon
oznajmił odebranie wiadomości. Przeczytałem ją czerwieniąc się
coraz bardziej. Wysłał ją przed chwilą Gerard, jednak z co
najmniej pięciodniowym opóźnieniem.
„Tak w ogóle to zapomniałem Ci
powiedzieć, że 9 miałem urodziny, a konkretnie to dzień przed
przyjazdem Mikey'ego. Dziękuję za prezent, który mi dzisiaj
zrobiłeś przychodząc. Pamiętaj, że Cię kocham
xoxo g”
Zakłopotany położyłem się spać,
zastanawiając się czemu nie powiedział mi o swoich urodzinach.