Czułem się jakby przygniótł mnie
słoń, albo jakby potrącił mnie kombajn. Właściwe to skąd te
przypuszczenia? Może rzeczywiście wskoczyłem pod jakiś traktor...
Nie pamiętałem nic co było by ważne,
dla mojego dziwnie pracującego umysłu. Wyczuwałem, że coś
ciepłego trzyma moją dłoń, wyczuwałem też że moje powieki są
jak z ołowiu. Zdawało mi się, że jestem zawieszony gdzieś
pomiędzy światem życia, a śmierci. Tam, gdzie powinien się
znajdować most, lub tunel z światełkiem na jego końcu, tu jednak
była tylko ciemność i to dziwne ciepło. Moje ciało sprawiało
wrażenie, należącego do kogoś innego. Odczuwałem je, ale jednak
nie potrafiłem nim władać. Może lepiej gdyby mnie go pozbawiono,
ktoś inny świetnie by sobie z nim poradził. A może ja już nie
żyję, ale skąd to ciepło? Chyba nie trafiłem do piekła,
wypełnionego ogniem i żarem?
Stopniowo otępienie odchodziło,
ustępując bólowi głowy. Zawładnęły mną mdłości i
pragnienie. Czarna mgła rozrzedziła się, pozwalając mi uchylić
zmęczone powieki. Oślepił mnie blask białych lamp, zawieszonych
nade mną.
- Frank? - usłyszałem zmęczony głos.
Zmrużyłem oczy, pozwalając by
wszystko zaczęło stopniowo przybierać konkretny kształt. Z
początku widziałem tylko biały sufit i lampy, jednak po chwili
dołączył do niego wentylator, ściany i czerwone włosy.
- Jestem w niebie? - wychrypiałem,
dostrzegając Gerarda u swojego boku.
To on trzymał moją dłoń w swoich i
przyglądał mi się badawczo z oczami spuchniętymi od płaczu.
- Naoglądałeś
się za
dużo
romansideł...
- westchnął z wyraźną ulgą. - Jak się czujesz?
Rozejrzałem się.
Znajdowaliśmy się w białym pokoju, który w rzeczywistości był
salą szpitalną. Leżało tu jeszcze jedno łóżko, jednak nikt go
nie zajmował. Gdy dostrzegłem powbijane w moje dłonie igły, od
razu poczułem chęć zwymiotowania. Czerwonowłosy powędrował za
moim wzrokiem i wzdrygnął się. Poruszyłem palcami dłoni i
pewien, że nie będzie mnie boleć sięgnąłem nią do policzka
chłopaka. Uśmiechnąłem się delikatnie, zbyt zmęczony by
odpowiedzieć.
- Czemu to zrobiłeś? -
spytał, wbijając we mnie wzrok.
Zamarłem, próbując
przypomnieć sobie to co zrobiłem. Nie było to trudne, wszystko
wleciało mi do głowy i pogorszyło jedynie moje samopoczucie.
Miarowe pikanie jakiegoś urządzenia, stojącego obok łóżka
przyśpieszyło.
- Przepraszam Gerard...
ja... nie mogłem się... - poczułem słoną łzę spływającą po
moim policzku.
Nie byłem w stanie
wykrztusić słowa więcej. Chłopak ponownie ścisnął moją dłoń
i pochylił się nad nią tak, że włosy zasłoniły w całości
jego twarz.
- Bałem się, że będzie
z tobą tak samo jak z Alice... - jęknął.
Byłem pewien, że płacze.
Nie potrafiłem zdobyć się na odpowiedź. Czułem się jakby te
słowa wbiły się we mnie niczym nóż, jednak to ja byłem
winowajcą, bo to ja zraniłem go bardziej.
- Przepraszam... -
szepnąłem.
Położyłem wolną dłoń,
do której przypięta była jakaś przeźroczysta rurka, na jego
głowie. Spróbowałem się unieść, jednak marnie mi to wychodziło.
W końcu, po wielu nieudanych próbach, przysiadłem pochylając się
nad nim.
- Wybacz mi... -
mruknąłem.
Musnąłem ustami, czubek
jego głowy. Żadne słowa nie potrafiły wyrazić tego co czułem.
- Nie winię cię, po
prostu... jest mi przykro. - odpowiedział.
Objąłem go, czując się
słabo i co gorsza, podle.
- Co z moją matką i
lekarzami? - zapytałem kilka minut później, chcą zmienić temat.
Chłopak podniósł się i
otarł twarz.
- Jest na dole, a lekarze
myślą, że próbowałeś popełnić samobójstwo. - powiedział
jednym tchem.
- Co? - wydusiłem.
- Wiesz Frank... słuch
też się leczy. - odparł z sarkazmem.
- Haha, strasznie zabawne.
Co im powiedziałeś?
Odnosiłem wrażenie, że
idę po schodach w których brakuje coraz większej ilości stopni.
- Że najwidoczniej
pomyliłeś leki. Resztę musisz wyjaśnić sam.
- Dzięki. - powiedziałem
całkiem szczerze.
Przerwało nam skrzypienie
otwieranych drzwi. Gerard odsunął się raptownie ode mnie,
spoglądając w tamtą stronę. Do pomieszczenia wszedł niski
mężczyzna z piwnym brzuszkiem i szpakowatymi, ciemnymi włosami.
- Dzień dobry panie Iero.
- powiedział basem.
- Dzień dobry. -
odpowiedziałem cicho.
- Jak się pan czuje? -
zaczął.
Zadął mi kilka
rutynowych pytań, po czym przeszedł do sedna.
- Wiem, że może wydać
się to pytanie dla pana niegrzeczne, ale czy uszczerbek na zdrowiu,
wywołany nadużyciem leków był spowodowany przez pana umyślnie? -
spytał wwiercając we mnie swoje natrętne spojrzenie, zza grubych
okularów.
- Słucham?
- Spytam w prost. Czy
próbował pan popełnić samobójstwo?
Ponownie zachciało mi się
wymiotować. Gerard spojrzał na mnie z współczuciem, mrugając
porozumiewawczo.
- Nie! - zaprzeczyłem
udając oburzonego.
- To co się stało? -
spytał.
Przypomniałem sobie
błyskawicznie, co powiedział mi kilka minut temu Gerard, gdy
mężczyzna nam przerwał.
- Źle się czułem,
bolała mnie głowa, więc wyjąłem z szafki pierwsze lepsze
opakowanie leków i wziąłem kilka pastylek.
- Kilka?
- Nic to nie dawało, więc
wziąłem jeszcze... - dodałem.
Na moment zapadła głucha
cisza i niemal słyszałem jak trybiki w głowie lekarza pracują,
starając się podważyć moją odpowiedź.
- Czemu wziął pan akurat
te leki? - spytał, akcentując przedostatnie słowo.
- Kręciło mi się w
głowie i nawet nie próbowałem odczytać tego co było napisane na
opakowaniu. Nie jestem farmaceutą, więc sama nazwa i tak by mnie
nie powstrzymała. - wyjaśniłem wymijająco.
Mężczyzna wwiercił we
mnie wzrok i przez chwilę zastanawiał się nad czymś. Gdy
niezręczna cisza, przerywana jedynie pikaniem, przyprawiła mnie o
prawdziwy ból głowy, przerwałem ją.
- Ja naprawdę nie
chciałem nic sobie zrobić, jest przecież tyle osób które bym
zranił. - teatralnie spojrzałem na Gerarda.
W zasadzie była to
prawda, nie mógł bym go zostawić, nie po tym co już między nami
zaszło. Mimo wszystkich cierpień, mimo tylu kłamstw, braku
szczęścia i tego czego do tej pory nie miałem, kochałem swoje
życie, bo on dał mi to wszystko czego zawsze pragnąłem. Poświęcił
mi swój czas, uwagę i miłość, a tylko za tym podążałem
każdego dnia... Tak mało, a tak trudno to zdobyć.
- Rozumiem. - westchnął
lekarz. - Niech pan odpoczywa, dobrze to panu zrobi. - posłał mi
uważne spojrzenie i wyszedł bez zbędnego słowa.
Przeniosłem wzrok na
złote oczy. Czerwonowłosy z powrotem przysunął się do mnie.
- Chcę już wrócić do
domu... - szepnąłem zarzucając mu dłonie na szyję.
- No co ty? Jesteś tu
dopiero od wczoraj. - powiedział obejmując mnie w pasie.
Najgorsze minęło, a
przynajmniej na razie, więc zaczęły mnie nawiedzać inne czarne
myśli.
- A co z moją pracą i
szkołą?
- Nie przejmuj się tym
teraz. Jak powiedział ten grubasek „niech pan odpoczywa”. -
powiedział doskonale naśladując głos lekarza.
Zsunął delikatnie moje
dłonie ze swojego karku i wstał.
- A ty dokąd? - spytałem
oburzony.
- Nie pusz się tak. Nie
mogę tu przecież siedzieć całą dobę bez kawy.
Obrzuciłem go
spojrzeniem dziecka, któremu zabrano zabawkę i ostrożnie położyłem
się z powrotem na białej poduszce. Wycieńczony wszystkim co się
właśnie wydarzyło, zamknąłem oczy. Poczułem usta na swoim
policzku, a chwilę później usłyszałem oddalające się kroki
Gerarda, wybijające rytm bicia mojego serca i pikania aparatury. Był
tym powodem dla którego nie powinienem brać tych leków, a
jednak... Miałem za słabą wolę. Byłem uzależniony? Z pewnością,
ale jeszcze nie wiedziałem w jakim stopniu. To był jeden z wielu
cieni, które podążały za mną, ale Gerard, który był moim
prywatnym słońcem, gdy był blisko odganiał je wszystkie...
No i na szczęście wszystko dobrze się skończyło ;)
OdpowiedzUsuńSuper jak zawsze, czekam na następny ;]
A i zauważyłam nowy "wystrój" bloga ;P
Podoba mi się ;D
Ooooo nowy nagłówek ;D Jeeest ^^ Wszystko skończyło się dobrze i Daria się cieszy ;) Ten tekst na końcu rozdziału jest niesamowity. Posiada pewnego rodzaju... głębie ;) niech frank się wyleczy z tej lekomanii ...
OdpowiedzUsuń// red like a blood