sobota, 2 czerwca 2012

12. Jeden z wielu cieni...


Czułem się jakby przygniótł mnie słoń, albo jakby potrącił mnie kombajn. Właściwe to skąd te przypuszczenia? Może rzeczywiście wskoczyłem pod jakiś traktor...
Nie pamiętałem nic co było by ważne, dla mojego dziwnie pracującego umysłu. Wyczuwałem, że coś ciepłego trzyma moją dłoń, wyczuwałem też że moje powieki są jak z ołowiu. Zdawało mi się, że jestem zawieszony gdzieś pomiędzy światem życia, a śmierci. Tam, gdzie powinien się znajdować most, lub tunel z światełkiem na jego końcu, tu jednak była tylko ciemność i to dziwne ciepło. Moje ciało sprawiało wrażenie, należącego do kogoś innego. Odczuwałem je, ale jednak nie potrafiłem nim władać. Może lepiej gdyby mnie go pozbawiono, ktoś inny świetnie by sobie z nim poradził. A może ja już nie żyję, ale skąd to ciepło? Chyba nie trafiłem do piekła, wypełnionego ogniem i żarem?
Stopniowo otępienie odchodziło, ustępując bólowi głowy. Zawładnęły mną mdłości i pragnienie. Czarna mgła rozrzedziła się, pozwalając mi uchylić zmęczone powieki. Oślepił mnie blask białych lamp, zawieszonych nade mną.
- Frank? - usłyszałem zmęczony głos.
Zmrużyłem oczy, pozwalając by wszystko zaczęło stopniowo przybierać konkretny kształt. Z początku widziałem tylko biały sufit i lampy, jednak po chwili dołączył do niego wentylator, ściany i czerwone włosy.
- Jestem w niebie? - wychrypiałem, dostrzegając Gerarda u swojego boku.
To on trzymał moją dłoń w swoich i przyglądał mi się badawczo z oczami spuchniętymi od płaczu.
- Naoglądałeś się za dużo romansideł... - westchnął z wyraźną ulgą. - Jak się czujesz?
Rozejrzałem się. Znajdowaliśmy się w białym pokoju, który w rzeczywistości był salą szpitalną. Leżało tu jeszcze jedno łóżko, jednak nikt go nie zajmował. Gdy dostrzegłem powbijane w moje dłonie igły, od razu poczułem chęć zwymiotowania. Czerwonowłosy powędrował za moim wzrokiem i wzdrygnął się. Poruszyłem palcami dłoni i pewien, że nie będzie mnie boleć sięgnąłem nią do policzka chłopaka. Uśmiechnąłem się delikatnie, zbyt zmęczony by odpowiedzieć.
- Czemu to zrobiłeś? - spytał, wbijając we mnie wzrok.
Zamarłem, próbując przypomnieć sobie to co zrobiłem. Nie było to trudne, wszystko wleciało mi do głowy i pogorszyło jedynie moje samopoczucie. Miarowe pikanie jakiegoś urządzenia, stojącego obok łóżka przyśpieszyło.
- Przepraszam Gerard... ja... nie mogłem się... - poczułem słoną łzę spływającą po moim policzku.
Nie byłem w stanie wykrztusić słowa więcej. Chłopak ponownie ścisnął moją dłoń i pochylił się nad nią tak, że włosy zasłoniły w całości jego twarz.
- Bałem się, że będzie z tobą tak samo jak z Alice... - jęknął.
Byłem pewien, że płacze. Nie potrafiłem zdobyć się na odpowiedź. Czułem się jakby te słowa wbiły się we mnie niczym nóż, jednak to ja byłem winowajcą, bo to ja zraniłem go bardziej.
- Przepraszam... - szepnąłem.
Położyłem wolną dłoń, do której przypięta była jakaś przeźroczysta rurka, na jego głowie. Spróbowałem się unieść, jednak marnie mi to wychodziło. W końcu, po wielu nieudanych próbach, przysiadłem pochylając się nad nim.
- Wybacz mi... - mruknąłem.
Musnąłem ustami, czubek jego głowy. Żadne słowa nie potrafiły wyrazić tego co czułem.
- Nie winię cię, po prostu... jest mi przykro. - odpowiedział.
Objąłem go, czując się słabo i co gorsza, podle.
- Co z moją matką i lekarzami? - zapytałem kilka minut później, chcą zmienić temat.
Chłopak podniósł się i otarł twarz.
- Jest na dole, a lekarze myślą, że próbowałeś popełnić samobójstwo. - powiedział jednym tchem.
- Co? - wydusiłem.
- Wiesz Frank... słuch też się leczy. - odparł z sarkazmem.
- Haha, strasznie zabawne. Co im powiedziałeś?
Odnosiłem wrażenie, że idę po schodach w których brakuje coraz większej ilości stopni.
- Że najwidoczniej pomyliłeś leki. Resztę musisz wyjaśnić sam.
- Dzięki. - powiedziałem całkiem szczerze.
Przerwało nam skrzypienie otwieranych drzwi. Gerard odsunął się raptownie ode mnie, spoglądając w tamtą stronę. Do pomieszczenia wszedł niski mężczyzna z piwnym brzuszkiem i szpakowatymi, ciemnymi włosami.
- Dzień dobry panie Iero. - powiedział basem.
- Dzień dobry. - odpowiedziałem cicho.
- Jak się pan czuje? - zaczął.
Zadął mi kilka rutynowych pytań, po czym przeszedł do sedna.
- Wiem, że może wydać się to pytanie dla pana niegrzeczne, ale czy uszczerbek na zdrowiu, wywołany nadużyciem leków był spowodowany przez pana umyślnie? - spytał wwiercając we mnie swoje natrętne spojrzenie, zza grubych okularów.
- Słucham?
- Spytam w prost. Czy próbował pan popełnić samobójstwo?
Ponownie zachciało mi się wymiotować. Gerard spojrzał na mnie z współczuciem, mrugając porozumiewawczo.
- Nie! - zaprzeczyłem udając oburzonego.
- To co się stało? - spytał.
Przypomniałem sobie błyskawicznie, co powiedział mi kilka minut temu Gerard, gdy mężczyzna nam przerwał.
- Źle się czułem, bolała mnie głowa, więc wyjąłem z szafki pierwsze lepsze opakowanie leków i wziąłem kilka pastylek.
- Kilka?
- Nic to nie dawało, więc wziąłem jeszcze... - dodałem.
Na moment zapadła głucha cisza i niemal słyszałem jak trybiki w głowie lekarza pracują, starając się podważyć moją odpowiedź.
- Czemu wziął pan akurat te leki? - spytał, akcentując przedostatnie słowo.
- Kręciło mi się w głowie i nawet nie próbowałem odczytać tego co było napisane na opakowaniu. Nie jestem farmaceutą, więc sama nazwa i tak by mnie nie powstrzymała. - wyjaśniłem wymijająco.
Mężczyzna wwiercił we mnie wzrok i przez chwilę zastanawiał się nad czymś. Gdy niezręczna cisza, przerywana jedynie pikaniem, przyprawiła mnie o prawdziwy ból głowy, przerwałem ją.
- Ja naprawdę nie chciałem nic sobie zrobić, jest przecież tyle osób które bym zranił. - teatralnie spojrzałem na Gerarda.
W zasadzie była to prawda, nie mógł bym go zostawić, nie po tym co już między nami zaszło. Mimo wszystkich cierpień, mimo tylu kłamstw, braku szczęścia i tego czego do tej pory nie miałem, kochałem swoje życie, bo on dał mi to wszystko czego zawsze pragnąłem. Poświęcił mi swój czas, uwagę i miłość, a tylko za tym podążałem każdego dnia... Tak mało, a tak trudno to zdobyć.
- Rozumiem. - westchnął lekarz. - Niech pan odpoczywa, dobrze to panu zrobi. - posłał mi uważne spojrzenie i wyszedł bez zbędnego słowa.
Przeniosłem wzrok na złote oczy. Czerwonowłosy z powrotem przysunął się do mnie.
- Chcę już wrócić do domu... - szepnąłem zarzucając mu dłonie na szyję.
- No co ty? Jesteś tu dopiero od wczoraj. - powiedział obejmując mnie w pasie.
Najgorsze minęło, a przynajmniej na razie, więc zaczęły mnie nawiedzać inne czarne myśli.
- A co z moją pracą i szkołą?
- Nie przejmuj się tym teraz. Jak powiedział ten grubasek „niech pan odpoczywa”. - powiedział doskonale naśladując głos lekarza.
Zsunął delikatnie moje dłonie ze swojego karku i wstał.
- A ty dokąd? - spytałem oburzony.
- Nie pusz się tak. Nie mogę tu przecież siedzieć całą dobę bez kawy.
Obrzuciłem go spojrzeniem dziecka, któremu zabrano zabawkę i ostrożnie położyłem się z powrotem na białej poduszce. Wycieńczony wszystkim co się właśnie wydarzyło, zamknąłem oczy. Poczułem usta na swoim policzku, a chwilę później usłyszałem oddalające się kroki Gerarda, wybijające rytm bicia mojego serca i pikania aparatury. Był tym powodem dla którego nie powinienem brać tych leków, a jednak... Miałem za słabą wolę. Byłem uzależniony? Z pewnością, ale jeszcze nie wiedziałem w jakim stopniu. To był jeden z wielu cieni, które podążały za mną, ale Gerard, który był moim prywatnym słońcem, gdy był blisko odganiał je wszystkie... 

2 komentarze:

  1. No i na szczęście wszystko dobrze się skończyło ;)
    Super jak zawsze, czekam na następny ;]
    A i zauważyłam nowy "wystrój" bloga ;P
    Podoba mi się ;D

    OdpowiedzUsuń
  2. Ooooo nowy nagłówek ;D Jeeest ^^ Wszystko skończyło się dobrze i Daria się cieszy ;) Ten tekst na końcu rozdziału jest niesamowity. Posiada pewnego rodzaju... głębie ;) niech frank się wyleczy z tej lekomanii ...

    // red like a blood

    OdpowiedzUsuń