niedziela, 4 marca 2012

6. Ten pocałunek...

Deszczowy poniedziałek, zaczął się jak każdy inny. Razem z Gerardem poszedłem do szkoły, w której nie spotkała mnie, żadna niespodzianka. Tak samo było przez następnych kilka dni, aż do piątku który rozświetliło, długo oczekiwane słońce. Jak na razie unikanie matki i Jack'a było dość łatwe, ponieważ dużo pracowali, jeśli można to tak nazwać. Tak samo jak zawsze, poszedłem z czerwonowłosym do szkoły. Jego przygnębienie, z powodu śmierci Alice, wciąż było bardzo odczuwalne. Starałem się nie przejmować tym, ani zbytnio mu się nie narzucać. Na progu szkoły, przywitała mnie rozszczebiotana Nansy. Szczerze mnie denerwowała. Przyczepiała się w najmniej odpowiednich momentach i rozprawiała o błahostkach, w ogóle mnie nie interesujących.
- Frank! Cześć. Mam świetną wiadomość. Jutro Alex organizuje imprezę. - powiedziała, jakby było to najważniejsze wydarzenie jej życia.
- Fajnie... - mruknąłem wymijająco.
Alex nie był dla mnie kimś specjalnym. Znałem go głównie z opowiadań Nansy. Był od nas o rok starszy. Raz czy dwa minęliśmy się na korytarzu. Miał dosyć długie czarne włosy i ciemne oczy z których dało się odczytać poczucie wyższości. Był nawet przystojny. Dla dziewczyny takiej jak ta, stojąca obok mnie i dręcząca od jakiegoś czasu jest to pewnie ideał.
- Pomyślałam, że może poszedł byś ze mną? - spytała.
Prze chwilę miałem wrażenie, że tylko żartuje, a przesadne trzepotanie rzęsami to tylko złudzenie optyczne, jednak mówiła poważnie. Spojrzałem błagalnie na Gerarda, który jedynie wzruszył ramionami, czego jednak ona nie mogła dostrzec, bo stała odwrócona do niego plecami.
- No dobrze. - powiedziałem w końcu.
- Świetnie! - powiedziała, z uśmiechem – To przyjdź jutro po mnie na Kansley Street o 17.
Rzuciła uradowana i odeszła. Znów zwróciłem wzrok ku czerwonowłosemu robiąc minę niesprawiedliwie ukaranego.
- To nie moja wina – mruknął niepytany.
- Wiem. - odpowiedziałem i ruszyłem wraz z nim w stronę klasy.
Byłem z siebie dumny, dzielnie wytrzymując matematykę z wychowawczynią. Tak dobrze zresztą poszło mi też zresztą lekcji. Wracając do domu odważyłem się w końcu spytać o coś Gerarda.
- Idziesz na tą imprezę?
Chłopak spojrzał na mnie, żeby sprawdzić czy mówię poważnie.
- Odbiło ci? - spytał uśmiechając się lekko.
Zawsze tak się zachowywał jeśli chodziło o sprawy właśnie takie jak spotkanie, wspólny wypad czy właśnie impreza. Był cichy i opanowany, jak zawsze. Miałem wrażenie, że odcina się nie tylko ode mnie, ale i od całego świata, chodź to mogła być w zasadzie prawda.
- Może. Po prostu nie chcę tam iść sam. - burknąłem zmieszany.
- Przecież będziesz z Nansy. - przypomniał, chodź wiedziałem o tym nader dobrze.
- Ale... - zacząłem - … wolałbym, żebyś ty też tam był.
Wydusiłem z siebie, co było nie lada wyczynem, dla kogoś równie nieśmiałego co ja. Taka była prawda. Chciałem, żeby tam był. Żeby poszedł tam ze mną, zamiast tej rozchichotanej blondyny.
- Rozumiem – powiedział, co lekko mnie zdziwiło – Jeśli ładnie poprosisz...
- Proszę... - powiedziałem, przeciągając sylaby jak dziecko.
- No dobra, ale jeśli zechcę to wrócę do domu. - powiedział, kończąc rozmowę.
- Jasne. - odpowiedziałem, dziwnie szczęśliwy.
Następny dzień był ciepły i czysty po niedawnych deszczach. Miałem się spotkać z Gerardem na miejscu. O umówionej porze dotarłem pod dom Nansy. Miała na sobie błyszczącą bluzkę z dużym dekoltem i czarną miniówkę. Nie zrobiło to na mnie żadnego wrażenia, jednak zmusiłem się do skomplementowania jej wyglądu. Od razu przyczepiła się do mojego boku, jakbyśmy byli parą. Pocieszała mnie myśl, że spotkam na miejscu drzwi do innego świata. Dziwne, bo tymi drzwiami był człowiek, a w zasadzie zwykły chłopak...
- Na pewno dobrze wyglądam? - spytała Nansy, po raz setny.
- Tak, tak... - powiedziałem, przestając się starać.
Doszliśmy do domu Alexa dosyć szybko. Mieszkał całkiem niedaleko. W domu paliły się światła, a do ulicy dobiegał dźwięk muzyki. Od razu dostrzegłem, czerwonowłosego chłopaka opartego o latarnię. Ręce miał skrzyżowane na piersi. Miał na sobie czarne rurki i granatową kurtkę spod której wystawała biała bluzka. Szybko zerknąłem po sobie i przeczesałem niby niedbale włosy ręką. „Dobrze wyglądam?” pomyślałem nagle zaniepokojony. Czarne spodnie, ciemna kurtka, czarna koszula i niedbale zawiązany czerwony krawat. „Może być”, odpowiedział cichy głosik w mojej głowie, ale dla pewności wygładziłem jeszcze rękawy.
- Hej – powiedziałem, uśmiechając się.
- Cześć – mruknął, odwracając się do mnie.
Najwyraźniej nie był zbyt zadowolony z tego, że musiał przyjść. Weszliśmy do środka. Po przekroczeniu progu drzwi, zaatakowała nas fala dźwięków i zapachów. Muzyka, dym papierosowy, alkohol, śmiechy i krzyki. Rzadko bywałem w takich miejscach. Gerard rozejrzał się niechętnie. Nansy prawie od razu porwała mnie na środek drewnianego parkietu. Starałem się wmieszać w tłum, co wcale nie okazało się takie trudne jak sądziłem. Wokół kręciło się mnóstwo zupełnie obcych mi ludzi. Pośród nich robiło się mi gorąco, a w uszach huczało od kiepskich, ale głośnych piosenek. Dostrzeżenie Gerarda wydawało się nierealne, nawet z jego abstrakcyjnym wyglądem. Gdy tylko udało mi się wyrwać z tłumu spoconych, wciąż poruszających się ciał, wycofałem się pod ścianę. Nie minęło dużo czasu, kiedy oglądanie ocierających się o siebie par mi się znudziło. Miałem szczęście, że blondynka z którą przyszedłem zajęła się gospodarzem. Wciąż nigdzie nie dostrzegałem znajomej, charakterystycznej fryzury. Po jakimś czasie wyszedłem przed dom z zamiarem zapalenia i zaczerpnięcia świeżego powietrza. Moją twarz owiał chłodny wiatr, a do uszu dotarło dudnienie deszczu. Powietrze było wilgotne i czyste. Przed zmoknięciem chronił mnie około półtora metrowy daszek z frontu budynku. Słońce jakieś czas wcześniej zaszło za horyzont, a pierwsze gwiazdy zasłaniały ciężkie chmury. Szczelniej zakryłem się kurtką i wyjąłem z jej kieszeni paczkę czerwonych Marlboro. Zapaliłem jednego papierosa i zaciągnąłem się. Zwykle robiłem to dla towarzystwa, lub gdy byłem zdenerwowany. Wydmuchałem dym przed siebie, a on powoli rozwiał się wokół. Ulicą przejechało srebrne volvo i znów słychać było jedynie krople wody spadające z nieba i muzykę dochodzącą zza moich pleców. Nagle tą miłą chwilę wytchnienia przerwało ciche skrzypienie drzwi, a zaraz potem natrętny głos.
- Tu jesteś! - Nansy zamknęła za sobą drzwi i podeszła do mnie.
Złapała mnie za ramie i zaczęła trzepotać rzęsami. Ewidentnie coś chodziło jej po głowie, jednak nie potrafiłem zrozumieć co. Nie miało to jednak długo trwać. Dziewczyna zabrała z mojej dłoni papierosa i wyrzuciła go gdzieś w dal na mokrą ziemię. „Co robisz?”, zamierzałem warknąć jednak nie zdarzyłem. Zarzuciła dłonie na moją szyję i wychylając głowę do góry pocałowała mnie w usta, nie pozwalając tym samym dojść do słowa. Oniemiały stałem w miejscu, z rozpaczą próbując nadążyć za biegiem wydarzeń. Czas płynął zbyt szybko. Przysunęła się bliżej mnie ocierając się o mój tors. Wtedy usłyszałem dźwięk ponownie otwieranych drzwi i było za późno na cokolwiek. W progu drzwi, ponad blond lokami dostrzegłem, zaskoczoną twarz Gerarda. Wkrótce jednak jego usta wykrzywiły się w dziwnym grymasie złości. Odepchnąłem od siebie dziewczynę z zamiarem, poproszenia go o wspólny powrót do domu, jednak gdy tylko ruszyłem przed siebie, przesuwając Nansy na bok on puścił się biegiem przed siebie.
- Gerard! - zawołałem za nim, jednak ten nie zareagował.
Słyszałem za sobą nawoływania dziewczyny, gdy pobiegłem za nim, ignorując pogodę i śliskie błoto pod moimi stopami.
- Gerard, proszę zaczekaj! - krzyczałem, a mój głos mieszał się z deszczem, moczącym moje ubrania.
Widziałem przed sobą stopniowo zbliżającą się sylwetkę. Chłopak nie odpowiedział na moje prośby. Nawet się nie odwrócił, jednak zwalniał. Chciałem z nim porozmawiać i wyjaśnić wszystko. Co się stało? Nie wiedziałem, czemu tak zareagował. Może nie chciał widzieć mnie z Nansy? Może coś stało się na imprezie? Biegłem za nim potykając się o własne nogi. Czułem na skórze strużkę potu. Zimno zaczynało wciskać się przez przesiąknięte wodą ubrania, które przylegały do mojego ciała. Odległość między nami zaczęła się zmniejszać, aż wreszcie dogoniłem czerwonowłosego i zatrzymałem, łapiąc stanowczo za ramię. Nawet nie próbował się wyrwać, gdy siłą obróciłem go do siebie twarzą. Jego policzki były mokre, a oczy zaczerwienione, jakby płakał, jednak mogło to być urojenie.
- Co się stało? - spytałem, patrząc mu w twarz.
- Ja... - jęknął niepewnie, spuszczając wzrok.
- Tak? - ponowiłem. Gdy znów spojrzał na mnie, jego oczy zalśniły niczym złoto.
- Frankie, to nie takie łatwe jak myślisz! - krzyknął, a jego głos potoczył się echem wśród kropel deszczu.
- Wytłumacz mi! - powiedziałem, zdziwiony jego zachowaniem.
- Nie potrafię. Nie chcę by coś się stało z naszą przyjaźnią. Poza tym, tego nie da się tak po prostu powiedzieć... - spierał się dalej.
- Chociaż spróbuj! Spróbuj mi to pokazać! - wybuchnąłem.
Zawsze uważałem, że na wszystko są dobre słowa wyjaśnienia. Że wszystko ma swój słowny opis i wyjaśnienie, więc co mógł ukrywać? Nagle czas stanął, gdy nasze spojrzenia się zetknęły. Tak bardzo chciałem być kimś w jego oczach, a teraz gubiłem się w ich głębi, jakby były przepaściami bez wyjścia. Tkwiliśmy nieruchomo, całkowicie przemoczeni między szarymi budynkami Pawntacket.
- Chciałbym, żebyś zrozumiał... - szepnął.
W jednej chwili pojąłem, że jednak płakał. Słychać to było w jego głosie. Z niesamowitą prędkością złapał mnie za nadgarstki i popychając lekko, przygwoździł do ściany budynku, przed którym staliśmy. Zbliżył swoją twarz do mojej. Mimowolnie jęknąłem cicho, gdy Gerarda przybliżał się bardziej, zaciskając uścisk. Ustami objął moje wargi, uniemożliwiając mi jakikolwiek odgłos. Poruszał nimi ostrożnie w czułym pocałunku. Moje ciało zastygło, jakby było z wosku. Jego dotyk... pomyślałem. Jego chłodne ręce, zaciśnięte na moich... Jego nieobecne spojrzenie... Jego usta...
Czułem napierające stopniowo na mnie ciało. Język chłopaka wsunął się do mojego podniebienia rozpoczynając jego penetrację. Pocałunek stał się bardziej zachłanny i brutalny. Mimo wszystko ból w nadgarstkach, zmienił się w rozkosz z tej bliskości. Z moich przymkniętych oczu poleciały słone łzy. Nie potrafiłem ich zatrzymać, chociaż nie odczuwałem smutku. Czułem jak odpływamy, lub też robi to otaczający nas świat, umykając gdzieś w dal.
Gerard...
Wokół nas szumiał ocean, a nie deszcz. Jego fale zbliżały się do naszych stóp, jednak zamiast je zmoczyć, oddalały się z powrotem w głębiny. Czerwień włosów chłopaka stała się ogniem ogrzewającym moje ciało, a oczy światłem niosącym bezpieczeństwo i nadzieję.
Chciałem tego?
Mój umysł jakby odpływał wraz z falami, a myśli stały się dziwnie ociężałe i powolne. Nacisk na moich nadgarstkach stopniowo zelżał. W końcu wyrwałem się z niego i wplotłem ostrożnie palce w włosy chłopaka. W jednej chwili ktoś nacisnął przyciska play na pilocie. Czas ruszył, deszcz zaczął na nowo moczyć wszystko w zasięgu wzroku. Nie było już ani oceanu, ani tego dziwnego uczucia wolności. Tym który to przerwał, był właśnie ten, który to wszystko zaczął.
- Przepraszam... - szepnął, jakby zrobił coś złego.
- Za co? - spytałem, a resztki przyjemności odleciały, gdy dostrzegłem przygnębienie na jego twarzy.
- Za to i za te wszystkie kłamstwa... - wyjąkał sztywno, spuszczając głowę.
Było to dla mnie jeszcze większym zaskoczeniem, niż sam pocałunek. Widząc moje zdziwienie Gerard złapał mnie za rękę i pociągnął w stronę swojego domu.
- Wyjaśnię ci u mnie. - rzucił zamyślony.
Znów był tym samym chłopakiem, którego poznałem pierwszego dnia szkoły. Te same nieobecne spojrzenie, ten sam utkwiony gdzieś w dali wzrok, ta sama obojętność w głosie... Prowadził mnie, jakbym nie znał drogi. Zrobił się dziwnie chłodny, jakby nic między nami nie zaszło. To co zrobił, było dla mnie tak ogromnym szokiem, że nawet nie zauważyłem kiedy dotarliśmy na miejsce. Suche pomieszczenia przywitały nas światłem i ciepłem. Z ulgą zrzuciłem przemoczoną kurtkę i buty, które dosłownie ociekały wodą. Złotooki był spięty i jakby zagubiony. Sam nie byłem w lepszym stanie.
Ten pocałunek…
Gerard podszedł do mnie, lekko drżąc.
- Chciałem ci powiedzieć… ale to co zrobiłem. – zaczął jąkając się przy każdym słowie.
Mówienie widocznie sprawiało mu ból.
- To co o mnie wiesz to… złudzenie. Nie jestem do końca taki jakim mnie znasz… - wybąkał.
W mojej głowie ruszyły dwa pociągi pędzące na siebie ze sprzecznymi informacjami, ale..
Ale ten pocałunek…
- Nie zabiłem swojego ojca niechcący – powiedział, jednym tchem. – Ja, ja byłem w tedy z chłopakiem… moim chłopakiem. – odległość między owymi pociągami raptownie się zmniejszała, przy każdym słowie. – Tata nas nakrył. Ja naprawdę nie wiedziałem co zrobić. Wywalił mojego... chłopaka, a na mnie zaczął wrzeszczeć. Mówił, że wyrzuci mnie z domu. Uderzył mnie w policzek i nazwał nic nie wartą ciotą… To mnie zabolało najbardziej. – Z niewyjaśnionej przyczyny cofnąłem się o dwa kroki w tył.
Zrobiłem to właściwie nieumyślnie. Strach był silniejszy, ale nie bałem się go, tylko jego słów.
- Byliśmy w kuchni. Nie panowałem nad sobą. Niedaleko leżał nóż… - po jego policzku spłynęły pojedyncze łzy, a za nimi następne. – To było takie proste… - zakończył, jakby wszystko już wyjaśnił.
Pociągi uderzyły w siebie, wywołując niepojęty chaos w moim umyśle. Strach posuwał się dalej. Nie mogłem nic z siebie wydusić. To nie prawda, pomyślałem, ale jego słowa brzmiały aż nazbyt szczerze. Chciałem temu wszystkiemu zaprzeczyć, lub cofnąć czas. Wyglądał, jakby miał zaraz uciec, wstydząc się tego co wyznał. Jego policzki zakrył lekki rumieniec złości na samego siebie. Ciarki przeszły po moim ciele.
A ten pocałunek…
- Wiedziała o tym tylko Alice i moja matka. Brat nawet niczego nie podejrzewał… tak bezgranicznie ufał moim kłamstwom. – wybąkał. – Dziwne, nawet przy nich nigdy nie płakałem… - dodał, zupełnie innym tonem, patrząc na mnie, jakby zaciekawiony tym faktem.
Jego oczy błyszczały. Przypominały kamienie szlachetne. Pełne były bólu, cierpienia i… Nie potrafiłem określić czego. Może było to zwykłe zainteresowanie moją osobą? Przysunąłem się niepewnie bliżej niego, chodź właśnie stwierdził, że jest mordercą. Co ty robisz? Spytał przerażony umysł, ale to serce zawładnęło moim ciałem. Uciekaj! Krzyknął, próbując przejąć kontrolę, gdy moja dłoń podnosiła się do policzka Gerarda. Czemu tego nie zrobisz? Czemu go nie zostawisz? Moja twarz powoli zbliżała się do jego. Stał w miejscy, jakby gotowy nawet na skazanie. Nachyliłem twarz ku niemu, czując coraz wyraźniej jego ciepły, nierówny oddech na swoich wargach. Większość ludzi, postąpiła by inaczej, ale…
Ale ten pocałunek zmienił wszystko…

1 komentarz:

  1. Jestem w ogóle fanką twojego opowiadania ;> co raz mnie zaskakujesz ^^ I masz piękny styl pisania ;) Czekam na następny ^^

    OdpowiedzUsuń