Nasze usta złączyły się i wszystko
znów stanęło w miejscu. Trwało to chwilę, która była dla mnie
stanowczo za krótka. Położyliśmy się wtuleni w siebie i podobnie
jak w dniu śmierci Alice, zasnęliśmy w jednym łóżku, nie mając
siły na więcej. Pamiętam, że zanim odpłynąłem w objęcia
Morfeusza z rozkoszą wsłuchiwałem się w równomierny oddech
Gerarda i chłonąłem nieporównywalny do niczego, zapach jego
ciała...
Obudził mnie chłodny dotyk na moim
policzku. Niechętnie otworzyłem oczy, ale widok odpłacił mi za
pobudkę. Gerard leżał twarzą do mnie wsparty na łokciu, wolną
ręką pieszczotliwie głaszcząc mój policzek. Jego twarz zdobił
wspaniały uśmiech. Wyglądał tak jak jedno z dzieł w sali od
plastyki, ale różnica była zasadnicza. Był piękniejszy i
bardziej barwny od nich wszystkich razem wziętych.
- Dzień dobry – szepnął.
Z mojego gardła nie wydobywała się
odpowiedź. Wlepiałem oczy w jego usta, pragnąć móc ponownie
poczuć ich smak. Czerwonowłosy, jakby czytając mi w myślach
nachylił się ku mnie i musnął wargami mój policzek. Westchnąłem
cicho zamykając oczy i upajając się jego ciepłem.
- Wciąż jesteś śpiący? - spytał,
a w jego głosie dosłyszałem nutę rozbawienia.
- Ciii.... - powiedziałem kładąc
palec na jego ustach. - Zakłócasz mi tą piękną chwilę nic nie
robienia. - dodałem.
- Przepraszam – mruknął cicho.
Znów przymknąłem powieki i cieszyłem
się dźwiękiem bicia naszych serc. Przez moje myśli przebiegł
cały wczorajszy dzień. Coś jednak mi w tym wszystkim nie pasowało,
a nawet dwa cosie.
- To co zaszło między mną, a Nansy
wczoraj... - zacząłem, jednak przerwał mi wyraz jego twarzy.
Skrzywił się, a jego oczy wypełniła
złość na samo wspomnienie. Nawet wtedy wyglądał niesamowicie.
- Byłem chyba... sam nie wiem. -
powiedział po chwili, dobierając starannie słowa. - To chyba
była... zazdrość. - dokończył, delikatnie, znów głaszcząc
mnie dłonią.
Uśmiechnąłem się do tej wizji.
Gerarda zazdrosny o mnie... Nagle do mojej głowy dotarło, co
jeszcze nie było na swoim miejscu. Zerwałem się gwałtownie do
pozycji siedzącej, co spowodowało lekkie zawroty głowy. Tym czymś
byłem ja, bo znajdowałem się teraz w wygodnym łóżku
czerwonowłosego, a nie we własnym domu. Chłopak podniósł się
chwilę później, speszony moim zachowaniem.
- Co się stało? - spytał.
- Powinienem być dawno temu w domu...
- westchnąłem, stając na nogi.
Mina Gerarda świadczyła o tym, że
nie chce żebym wychodził, więc dodałem szybko.
- Przykro mi, ale niedługo się
zobaczymy.
- Mam taką nadzieję. - odpowiedział,
a w jego głosie wyczułem szczerość.
Zebrałem się pośpiesznie, a nie
miałem tu właściwie niczego, więc nie potrwało to długo. Z
żalem pożegnałem się z złotookim krótkim buziakiem w policzek.
Dziwne, dodał mi on odwagi, która była mi zresztą potrzebna.
Dotarłem pod drzwi domu z zaskakująco szybko. Najciszej i
delikatniej jak potrafiłem, otworzyłem drzwi kluczem, jednak
praktycznie na progu czekał mnie komitet powitalny... Gdy zamykałem
drzwi w przedpokoju pojawił się Jack, a za jego ramieniem moja
matka.
- Gdzieś ty, do cholery był?! -
zagrzmiał, mężczyzna.
- Boże, Frank! Gdzie się podziewałeś?
- zawtórowała mu kobieta, ale dużo łagodniej.
Jej twarz wypełniało zatroskanie,
jednak zignorowałem je.
- Ja... ja... byłem u kolegi... -
odpowiedziałem szczerze, jąkając się.
Cała moja odwaga, jakby wyfrunęła mi
przez uszy. Nie wiedziałem co dodać, jednak gdy tylko pomyślałem
o wczoraj, dotarło do mnie to, że to nic w porównaniu z tamtym
uczuciem...
- Akurat mieliśmy ci coś ważnego do
powiedzenia! - wrzasnął, jednak trochę ciszej Jack.
- Kochanie, płacimy tu trochę sporo
za rachunki, więc... - zaczęła niepewnie Lusi.
- Wyprowadzamy się. - dokończył za
nią ostro, mężczyzna.
- Co?! - krzyknąłem, mimowolnie.
Te słowa, były dla mnie jak uderzenie
w policzek. Gorzej, cios nożem... Gerard, boże Gerard! Moje myśli
szalały między sobą, walcząc o moją uwagę. Czemu teraz? Czemu,
gdy poznałem kogoś takiego? Znałem go krótko, a mimo wszystko,
był dla mnie ważniejszy od Stacy.
- Ogłuchłeś? - warknął, Jack.
- Ale, jak to? Na pewno jest jakiś
sposób, żebyśmy tu zostali! - rzuciłem, ostro.
Odwaga jakby postanowiła wrócić ze
spaceru. Wypełniał mnie szaleńczy gniew, a przecież całkiem
niedawno, nad ranem, byłem w siódmym niebie.
- Nie możemy pracować na więcej
etatów... - burknęła, moja matka.
- Etatów? Myślisz, że jestem ślepy?!
O jakich cholernych etatach mi tu pieprzysz?! - wywrzeszczałem, z
całą mocą jaka we mnie buzowała.
Jack, uderzył mnie otwartą dłonią w
policzek, po czym zaczął wyrzucać z siebie przekleństwa, gdy ja
wybiegłem najszybciej jak pozwalały na to moje krótkie nogi.
Biegłem przed siebie, ze łzami w oczach, nie oglądając się za
siebie. Moje tętno szalało, oddech był nierówny. Czemu?! Zdawał
się krzyczeć cały świat. Starłem się, nie patrzeć na boki po
już trochę, znajomych miejscach. Obrałem świetnie znany kierunek.
Było to jedyne miejsce do którego mogłem się teraz udać. Poza
tym, powinienem się pożegnać... Ta myśl, rozwścieczyła mnie
jeszcze bardziej. Dopadłem do drzwi i bez pukania wbiegłem do
środka.
- Gerard! - krzyknąłem zatrzymując
się.
Był to nie lada wyczyn, przy moim
szaleńczo szybkim oddechu. Odpowiedziały mi kroki, dochodzące ze
schodów.
- Frankie? - usłyszałem, zdziwiony
głos chłopaka.
- Rany, Gerard. - szybkim krokiem
doszedłem do niego i bez wahania, rzuciłem mu się na szyję.
- Tak szybko się stęskniłeś? -
zapytał z ironią, jednak gdy poczuł, na ramieniu moje łzy, cały
zesztywniał. - Co się stało?
Nie potrafiłem wykrztusić słowa.
Stałem tak, wdychając jego zapach. Nie mogę go tak zostawić,
pomyślałem. Odsunął mnie delikatnie do siebie i nakierował,
dłonią mój podbródek, tak bym patrzył mu w oczy.
- Co się dzieje? - spytał ponownie,
niemal z rozpaczą.
- Ja... ja... Ja się wyprowadzam... -
wyjaśniłem, a fala smutku prawie zwaliła mnie z nóg.
- Co? - chłopak zareagował tak samo
jak ja. - Czemu?
- Powiedzieli, że nas nie stać na
mieszkanie tutaj... - westchnąłem, bezradnie.
- Nie... - jęknął.
Jego złote oczy zabłyszczały,
podobnie jak wczoraj. Złapał mnie za rękę i pociągnął do
salonu. Nawet nie próbowałem zrozumieć, po co ta zmiana otoczenia.
Chłopak pchnął mnie stanowczo na dużą, czarną kanapę, a sam
usiadł tak blisko, że nasze ciała się stykały.
- To nie może się tak skończyć. -
szepnął, kładąc dłoń na moim policzku. - Nie może... -
powtórzył.
- Wiem.. - odpowiedziałem.
Jego druga rękę znalazła się na
moich żebrach. Usta zbliżyły się znacznie.
- Co ty? - wyjąkałem, jednak nie
pozwolił mi dokończyć jego palec.
- Chce się tobą teraz nacieszyć,
niezależnie od wszystkiego. - wyjaśnił, cicho.
Pocałował mnie w usta, natarczywe,
wręcz brutalnie. Jego język wsunął się do mojego podniebienia i
zaczął je badać. Zaczynając od wszystkich moich zębów, aż po
mój własny język. Wsunął chłodne palce pod moją koszulkę i
powolnymi acz stanowczymi ruchami jechał w górę. Wszystko znów
zatopiło się w głębi jego spojrzenia... Matka z Jack'em odfrunęli
jak mewy. Gerard przeszedł do pokrywania pocałunkami mojego
policzka, ucha, a potem szyi. Wsunąłem dłoń w jego włosy. Mimo
farbowania, były jedwabiste w dotyku. Drugą rękę położyłem na
jego klatce piersiowej. Wyczuwałem jego przyśpieszone bicie serca.
Tak bardzo chciałem zatrzymać czas, jednak nic nie trwa wiecznie.
Wszystko znów zostało przerwana stanowczo za szybko. Tym razem to
ja zdobyłem się na tak karygodny czyn.
- Może to da się naprawić, ale jeśli
tu zostanę na noc nie będą mnie chcieli nawet wpuścić za
drzwi... - powiedziałem z lekkim sarkazmem.
- Zrób to też dla mnie... - szepnął
po raz ostatni łącząc nasze usta...
Tym razem rozłąka trwała dużo
dłużej. Wróciłem do domu, próbując coś wymyślić, jednak nic
nie wpadło mi do głowy. Tym razem upewniłem się, że oboje są w
swoich pokojach. Wszedłem do pokoju, żeby wszystko spokojnie
przemyśleć. Gdy minąłem prób, dostrzegłem ogromną zmianę.
Obok łóżka stały duże kartonowe pudła z napisami „do
przeprowadzki”. Moja głowa opustoszała. Co jeśli już nic nie da
się zrobić?
Nie, nie, nie... przecież on nie może się wyprowadzić!!! Ja chyba zawału dostanę ;(
OdpowiedzUsuńdkdfieuyerkdcnbnvjcsdalm,kjskdaopvsnk nie nie nie nie prosze nie rob tego prooooosze nie nie nie nie :c
OdpowiedzUsuń